Historia
Dzień po wybuchu powstania

Dzień po wybuchu powstania

23 stycznia 1863 r. burmistrz Łosic Paweł Jurkowski raportował do ustanowionego przez Rosjan naczelnika pow. bialskiego Józefa Białobłockiego: „Masa ludzi przybyła z okolicy do Łosic, uderzywszy w dzwony zabrała młodzież podlegającą brance”.

Następnie pytał: „Co mam robić z rozbrojonymi żołnierzami, ponieważ Ci nie chcą wracać do swojej komendy”. Tego dnia powstańcy pod wodzą Arnolda zajęli opuszczony Sokołów Podl. oraz pod przewodnictwem Jabłonowskiego obsadzili Węgrów, gdyż miejscowe garnizony rosyjskie wycofały się do Siedlec. Powstańczy naczelnik woj. podlaskiego Walenty Lewandowski po nieudanej próbie napadu na Siedlce zeznawał później, iż tego dnia „z Siedlec jam się udał w okolice Skórca, a następnie w okolice Stanina, gdziem miał jakoby znaleźć znaczną liczbę powstańców”. Burmistrz Łukowa Augustyn Marenicz raportował do rządu gubernialnego w Lublinie: „Nocy dzisiejszej zebrani z okolicznych wsiów szlacheckich i różnych miejsc oraz tego miasta ludzie, napadłszy w ciemnej nocy na zakwaterowanych żołnierzy z ulicy międzyrzeckiej, poodbierali im broń palną z ładunkami i z takową wystąpili przeciw wojsku tu kwaterującemu, z czego nastąpiła krwawa utarczka, skutkiem której poległo na placu 3 żołnierzy kostromskiego piechotnego pułku i 4 ludzi z imion i nazwisk oraz miejsca zamieszkania niewiadomych, oprócz rannych żołnierzy 20 i cywilnych 3, którzy zabrani zostali do lazaretu wojskowego. Podejrzanych zaś o wspólnictwo przyaresztowano dotąd osób 34 i ci zatrzymani w odwachu wojskowym”.

Podobnie stało się w Radzyniu Podl. Burmistrz miasta, w porozumieniu z władzami wojskowymi, dokonał rewizji w domach mieszczan radzyńskich i ustalił, kogo brak. Okazało się, że 24 mieszczan zniknęło z miejsca zamieszkania. Wśród zabitych w walkach rozpoznano 8 osób, a z rannych – 4. Aresztowano przybyłych do Radzynia powstańców Rajmunda Krassowskiego z Pieszowoli i Stefana Drewnowskiego, pisarza gminy Poniatowa. Burmistrz Kodnia Józef Woliński raportował do naczelnika pow. bialskiego, że „był cierpiący na zdrowiu i dla osłabionych sił nie był w stanie nigdzie wyjść i w czasie napadu dla słabości ruszyć się z domu nie mógł, nie zbliżał się więc do wypadków, bo też bezsilny i pośród strzałów zbliżyć się nie mógł. Uzbrojeni ludzie w częściach byli z miasta Kodnia, a mnoga liczba była szlachty z Tucznej, cząstka jakaś była służących i oficjalistów z dóbr kodeńskich: odeszli z miasta, a dokąd, do tej chwili niewiadomo. Żołnierze z powodu napadu w nocy niespodziewanego przelęknieni, w znacznej liczbie pouciekali i dopiero równo z dniem dzisiaj na zabębnienie znaleźli się”. Nad ranem 23 stycznia Roman Rogiński był już w Roskoszy – 7 km od Białej. Tak o tym później wspominał: „Tu spotkałem oba oddziały Rozwadowskiego z Janowa i Wolanina spod Łosic, ludzi ze 300. Rozbijamy tu obóz, rozpalamy ognie, rozstawiamy czaty i czekamy dnia białego. Trochę się uporządkowawszy, przeszedłem na szosę z Białej do Brześcia idącej ku Zalesiu, chcąc się spotkać z Kazimierzem Bogusławskim. Gdyśmy stanęli na szosie pod Zalesiem, postanowiłem zburzyć most rzucony przez rzekę Krznę i przez błota by utrudnić Rosjanom komunikację. Tu ledwieśmy się zatrzymali, nadjechał z Brześcia powóz pocztowy. Siedział w nim Naczelnik Biura Namiestnika Królestwa Czerkasow. Był to pierwszy Rosjanin, co wpadł w nasze ręce. Wiózł ważne papiery do Warszawy, rozkazy i rozporządzenia, co do całej branki, gdzie i jak miano rozlokować rekrutów, których ogólna liczba określona była na 25 tys.”. Tuszując cel tej podróży, tak o tym zapisał historyk ros. Pawliszczew: „Na szosie brzeskiej między Zalesiem i Białą uzbrojona banda w sile 300 ludzi napadła na dyliżans pocztowy, w którym jechał wraz z pewną podróżną urzędnik kancelarii Namiestnika – Czarkasow. Rozbójnicy na okrzyk „to on, to on” rzucili się na urzędnika i zabili go. Czerkasow jechał do Brześcia w sprawie umundurowania rekrutów”. Również tuszując cel jazdy tego urzędnika, tak pisał o tym później historyk ros. Berg: „W karetce jechał radca stanu Czerkasow, urzędnik przybocznej kancelarii namiestnika, człowiek znienawidzony przez Polaków i posądzany przez szpiegostwo. Oceniając niebezpieczeństwo, nazwał się „Wiszniewskim” Ha! Łżesz jeszcze, krzyknął Rogiński i przeszył go kindżałem. W kieszeniach przy trupie znaleziono raport komendanta brzeskiej fortecy adresowany do W. Ks. Namiestnika zdający sprawę o stanie twierdzy, 150 rb sr. i zegarek. Wszystko to zabrali powstańcy, trupa zaś włożyli do karetki i kazali wieźć do Warszawy”. Oddział Rogińskiego, uszedłszy jeszcze kilka wiorst, między 3.00 a 4.00 po południu, spotkał gen. Sinielnikowa jadącego z Warszawy do Brześcia w towarzystwie oficera i dwóch żołnierzy żandarmów. Tak o tym relacjonował później sam gen. Sinielnikow: „Obudził mnie jakiś dziwny hałas i nagłe zatrzymanie się powozu. Było to w lesie o 4 wiorsty przed stacją pocztową Zalesie, między Białą a Terespolem. Urzędnik i służący mój otworzyli drzwiczki, oznajmując, że nas napadli rozbójnicy. W istocie przy świetle powozowych latarni spostrzegłem, że jestem otoczony uzbrojonymi ludźmi. Kazałem więc moim ludziom, by zachowali się spokojnie i, zdając się na wolę Bożą, oczekiwałem dalszych następstw. Hałas trwał dalej, gdyż powstańcy odbierali broń od żandarmów, a gdy wysiadłem z karety krzyknięto „do karety”. Wówczas podszedł ku mnie młody człowiek i z rewolwerem w ręku grzecznie zapytał: „Jak godność Pana? Powiedziałem mu więc nazwisko i ówczesny mój urząd gen. intendenta armii. Odszedł kilka kroków, a po bardzo krótkiej naradzie podszedł ku mnie starzec wysokiego wzrostu w polskim ubraniu, obwieszony bronią jak przypuszczałem naczelnik oddziału. Ten poprosił, bym wsiadł do karety i zapewnił, że żadna mnie nieprzyjemność nie spotka. Życząc mi szczęśliwej drogi i wszelkich pomyślności, kazał kilku konnym przeprowadzić mnie do stacji. Gdym odjeżdżał, wspomnę o wyrażeniu, dobitniej powtarzanym od innych „my od pana niczego nie żądamy, niech cesarz wie, że my poczciwych Rosjan szanować umiemy”.

Józef Geresz