Idziemy po was!
Strofując przypadki ksenofobii w naszym kraju, zwrócił się do (jego zdaniem) rasistowskich organizacji i grup nieformalnych ze złowieszczo brzmiącą przestrogą: „Idziemy po was!”, przez co rozumiał wzmożoną akcję służb porządkowych przeciwko przejawom nienawiści rasowej w Polsce. Jak na razie z akcji tej zdaje się wynikać tylko debata, zorganizowana przez byłego redaktora naczelnego Gazety Wyborczej, której celem było wykazanie, iż poziom faszyzmu, antysemityzmu i innych odmian rasizmu osiągnął w naszym kraju pułap nienotowany od czasów 20-lecia międzywojennego. Trawestując klasyka, można powiedzieć: jaka gazeta, taka prawda. Czyżby „wzmożone działania sił bezpieczeństwa” po II wojnie światowej na ziemiach polskich stanowiły przyczynę obnażenia się faszystowskich i rasistowskich przekonań naszego narodu? Można i tak sądzić, gdyż większość skazywanych przez stalinowskie sądy polskich patriotów oskarżana była właśnie o sprzyjanie faszyzmowi i działania ramię w ramię z nazistowskim okupantem.
Wracając jednak do słów pana ministra, to padły one jakże blisko wydarzeń z przedmieść Londynu, gdzie wyznawca religii muzułmańskiej za pomocą maczety odrąbał głowę brytyjskiemu żołnierzowi, który zupełnie przypadkiem znalazł się na jego drodze. W dzień później do podobnego zdarzenia doszło również na ulicach Paryża, gdzie dźgnięty nożem został również jeden z żołnierzy. Cóż, nie twierdzę, iż wypowiedziana przez ministra polskiego rządu fraza ma w europejskich stolicach taką siłę sprawczą, choć nie brakuje i takich, którzy są przekonani o wręcz demiurgicznych zdolnościach obecnej ekipy rządzącej w Polsce. Jeśli nawet nie ma bezpośredniego lub pośredniego powiązania słów wypowiedzianych przez dzierżącego władzę w naszym kraju z wydarzeniami londyńsko-paryskimi, to jednak mogą one stanowić doskonały komentarz do nich.
„Niedługo zostanę zabity…”
Akt dokonany przez radykalnego, a może po prostu konsekwentnego w swoich wierzeniach muzułmanina był szokująco wyrazisty i przyciągnął uwagę mediów, choć nie tak silnie, jak tego życzyłby sobie wykonawca szariatowych nakazów. W cieniu jednak tamtego wydarzenia znalazło się inne, dotyczące zresztą Hiszpanii, ale ukazujące indolencję władz „zjednoczonej Europy” wobec coraz bardziej agresywnego islamu. I ono również wskazuje, że sprawa nie dotyczy tylko narodowych animozji czy terrorystów arabskich. Władze z Półwyspu Iberyjskiego zaakceptowały bowiem ekstradycję do Pakistanu obywatela tego kraju Imrana Firasata, który został oskarżony o znieważenie Proroka w wyprodukowanym do spółki z Amerykaninem Terry Jonesem filmie „The Innocent Prophet” (Niewinny Prorok). Firasat otrzymał status uchodźcy w Hiszpanii jako uciekinier z Pakistanu, gdzie był więziony i torturowany za przejście na chrześcijaństwo. W swojej działalności na terenie iberyjskim wykazywał przerażające oblicze niektórych odmian wyznania muzułmańskiego, czego doświadczył na własnej skórze. Władze hiszpańskie postanowiły jednak wydać go na pewną śmierć, zresztą już zalegalizowaną przez sąd pakistański, powołując się na 510 paragraf kodeksu karnego, który zakazuje… nienawiści do muzułmanów. Co więcej, prowokatorem działań hiszpańskiego wymiaru sprawiedliwości (?) był sekretarz Unii Wspólnot Muzułmańskich w Hiszpanii Helal Jamal Abbosha Khaled, który w petycjach do władz tego kraju w sprawie zakazu działalności Imrana Firasata bez ogródek i całkiem jawnie wykazywał, że jeśli z Firasatem nie zostanie zrobiony porządek, należy się spodziewać fali przemocy ze strony hiszpańskich muzułmanów. Wszystko wskazuje na to, że rząd Jego Królewskiej Mości Jana Karola ugiął się nie tyle przed dyktatem wydarzeń, ile raczej pod dyktatem słów islamskich działaczy. Co ma to jednak wspólnego z wydarzeniami londyńskimi?
Tracimy odważnego żołnierza!
Warto zacytować fragment z listu otwartego, który wystosował Firasat, gdy dowiedział się o swojej ekstradycji: „W przeszłości już dowiodłem swojej niewinności. Wszystkie znaki wskazują na to, że władze indonezyjskie nigdy nie przestrzegały prawa i że po prostu szukają sposobu na to, by dokonać mojej egzekucji za świętokradztwo. Ale co to obchodzi ministra spraw wewnętrznych? Dla niego ważne jest pozbycie się wszystkich, którzy sprzeciwiają się islamowi, bo w ten sposób oczyszcza drogę tym, którzy chcą ponownie zmienić Hiszpanię w „Al Andalus”, zaś potem ruszyć dalej i podbić całą Europę. Wiem, że to już ostatnie chwile mojego życia, odliczanie się zaczęło. Ale chcę też żebyście wiedzieli, iż kiedy zostanę zabity, odpowiedzialność za to spadnie na hiszpańskiego ministra spraw wewnętrznych, a plamy mojej krwi na zawsze pozostaną na hiszpańskiej fladze. Przypomnicie sobie o tym, kiedy islam na dobre tu zatriumfuje. Wtedy może ktoś powie, że straciliśmy odważnego żołnierza, który mógł odegrać ważną rolę w walce z radykalizmem i terroryzmem islamskim. Póty jednak póki istnieją ludzie tacy, jak hiszpański minister spraw wewnętrznych, nie pozbędziemy się islamskich terrorystów. To właśnie tacy jak on zachęcają terrorystów do działania eliminując wszystkich, którzy ośmielają się walczyć przeciwko dżihadowi islamskiemu”. Przypomniałem sobie tę wypowiedź, gdy oglądałem doniesienia z Woowich w polskiej telewizji. Otóż większość pięciominutowej relacji poświęcona została zagrożeniu ze strony… ekstremizmu prawicowego, który domaga się usunięcia imigrantów, z rozmysłem i świadomie zagrażających obywatelom Albionu. Podobnie mój mózg zareagował na doniesienie o aresztowaniu 85-letniej Angielki, która do stojących przed meczetem przybyszów z krajów islamu powiedziała: „Wracajcie do siebie!”. I przypomniałem sobie jeszcze jedno.
Minaret kontra Reduta
Swego czasu na dość „niekatolickiej” stronie internetowej Racjonalista znalazłem tekst Barry’ego Rubina, dyrektora Global Research in International Affairs Center oraz wydawcy Middle East Review of International Affairs Journal, autora szeregu książek o problemach Bliskiego Wschodu: „Wiara, że ludzie Zachodu zmienią islam pochlebstwami i reinterpretacją, byłaby żartem, gdyby nie była takim tragicznym, krwawym błędem. Potrzebujemy spójnej strategii i energicznej edukacji tych, którzy myślą, że nie ma niczego takiego jak islamizm, że większość islamistów to umiarkowani muzułmanie, że islam jest religią pokoju, która nieuchronnie zatriumfuje i że obecna polityka ignorowania rzeczywiście umiarkowanych i nagradzania radykałów ma sens. Szkoła twierdząca, że «islam jest dobry» przyczynia się do rozbrajania Zachodu”.
A tak zupełnie na marginesie: czy wiecie Państwo, że warszawski meczet powstaje, zapewne przypadkowo, na domniemanym miejscu Reduty Ordona? I kto tu po kogo idzie?
Ks. Jacek Świątek