Historia
Bitwa pod Węgrowem

Bitwa pod Węgrowem

Na początku lutego 1863 r. Węgrów stanowił największe zgrupowanie sił powstańczych, jakie udało się skoncentrować na Podlasiu. Matliński i Jabłonowski zdołali zgromadzić tu ok. 3,5 tys. ochotników (rankiem 3 lutego było ich ok. 2 tys.).

Niestety tylko ok. 800 powstańców było uzbrojonych w broń palną, przeważnie myśliwską, reszta w kosy, część w broń białą.

Rosyjski płk Papaafanasopuło, który jako pierwszy pojawił się pod Węgrowem, dysponował dużą przewagą techniczną, w tym sześcioma armatami. Miasto – z powodu położenia [w parowie i otoczeniu wzgórz – JG] – nie nadawało się do obrony, mimo to polscy dowódcy postanowili przyjąć bitwę. Wódz rosyjski, przybywszy pod starodawny gród nad Liwcem, ze szczytu pagórka ujrzał powiewający na wieży kościelnej sztandar powstańczy i wielki ruch na rynku [powstańcy zajmowali dopiero stanowiska – JG]. Z miejsca postanowił skorzystać z pomyślnej dla siebie sytuacji i uderzyć na nieprzygotowanych do walki Polaków. Bez wahania kazał wytoczyć armaty i – jak zapisał historyk rosyjski Berg – „działowym ogniem zapalił miasteczko”. Stanisław Krzemieniecki, powstaniec, odnotował: „Na huk strzałów armatnich popłoch się zrobił straszliwy. Na placu mnóstwo narodu. Dowódcy biegają, krzyczą, wzywają do porządku. Ja ze swoimi szukam miejsca swobodnego, gdzie by stanąć można, ale trudno się przecisnąć. Tu widzę gromadę ludzi, przeszło dwieście z kołami, drągami, widłami, cepami i różnymi narzędziami. Co to za ludzie? A to mieszkańcy miasta. – Co wy tu robicie? – A cóż – odpowiadają – z armat już walą. Mają Moskale przyjść i w pień nas wyrżnąć po domach, to lepiej razem zginąć na placu boju! Drudzy krzyczą: Nie damy się Moskalom! Na tyle narodu co nas tu jest, to czapkami zarzucimy”.

Ówczesny Węgrów liczył ponad 4 tys. mieszkańców. Jednakże gwałtowny ogień z dział i spowodowane nim pożary drewnianych budynków wywołały w szeregach powstańczych spore zamieszanie. Zostało ono szybko opanowane przez Jana Matlińskiego „Sokoła”, który przejął naczelne dowództwo po rannym Jabłonowskim. Matliński, zebrawszy wokół siebie oddział, zarządził natychmiastowy odwrót w kierunku Grochowa. Uznał on dalszy opór i utrzymywanie się w ciasno zabudowanym miasteczku za zbyt niebezpieczne. Celem osłony odwrotu sił głównych i powstrzymania nieprzyjaciela „Sokół” pozostawił na rogatce mokobodzkiej oddział kosynierów w sile 400 ludzi pod dowództwem rannego Jabłonowskiego. Reszta sił powstańczych z Matlińskim na czele, zabierając ze sobą tabory i wszystkich rannych, spokojnie i bez paniki wycofywała się z palącego się miasta w kierunku na Grochów. Odwrót ten został dostrzeżony przez dowództwo rosyjskie. Chcąc mu przeszkodzić, płk Papaafanosopuło wysłał 4 szwadron ułanów z zadaniem okrążenia miasta od wschodu i przecięcia drogi Polakom. Rozkaz ten został częściowo wykonany. Ułanom udało się zatrzymać ariergardę kolumny polskiej i zawrócić do miasta. Było to 200 strzelców pod dowództwem byłego junkra wojsk rosyjskich Mokronowskiego. Schronił się on na cmentarzu w północno-wschodniej części miasta i nawiązał kontakt z kosynierami na rogatce mokobodzkiej. Rogatka ta stała się teraz celem ataku Rosjan. Wódz rosyjski skierował na nią ogień swych dział. Broniący rogatki Jabłonowski, widząc, że jego oddział topnieje w szybkim tempie pod gradem zasypujących go kartaczy, zdecydował się przeprowadzić szturm na armaty. Jak napisał historyk E. Kozłowski: „Kosynierzy wysunęli się spośród zabudowań w szczere pole, a następnie gęsto, jakkolwiek bezładną kolumną, z wielką brawurą i fantazją ruszyli biegiem na najbliższą linię wroga, tj. szwadron ułanów. Musiał to być straszny widok dla Rosjan, skoro ułani… z miejsca w wielkim nieładzie uciekli z pozycji, pozostawiwszy działa artylerii konnej bez osłony”. A tak o ataku kosynierów wspominał po latach W. Jabłonowski: „W mgnieniu oka rzuciliśmy się na Kozaków, z których jedni ściągani hakami z koni padali pod strasznym uderzeniem kos, wtedy gdy inni rażeni przez naszych strzelców pierzchali ku laskowi… Chodaczkowi nasi bohaterzy w siwych sukmanach rzuciwszy się ku artylerzystom cięli każdego, co się spóźniał w ucieczce… odnieśli pierwszą palmę zwycięstwa przez zdobycie 2 harmat… Zagwoździć działa, dociągnąć je do wybrzeża błotnistego Liwca i po porąbaniu kół wpakować w błoto, było to czynnością jednej chwili”. Większość dziejopisów kwestionuje jednak zdobycie przez Polaków tych dwóch dział, ale nikt nie neguje odwagi i bohaterstwa kosynierów. Historyk rosyjski Gesket napisał, że znaczna część sił rosyjskich musiała wejść do akcji, aby odeprzeć ten szaleńczy atak. Jego kolega Berg musiał przyznać: „Powstańcy w gęstych kolumnach rzucili się na armaty i omal że takowych nie opanowali”. Wielki Książę Konstanty w meldunku do cara donosił: „Buntownicy poszli do ataku z nieoczekiwaną zuchwałością i podeszli do dział na 30 kroków, tak że równocześnie armaty strzelały kartaczami, a oficerowie artylerii z rewolwerów”. Dopiero boczny ostrzał kartaczy oraz rzuconej piechoty i atak jazdy zatrzymał polskie natarcie. Pozostawiwszy na placu boju 128 zabitych i rannych, których Rosjanie dobili, partia powstańcza cofnęła się do miasta, skąd pojedynczo bądź grupkami przedzierała się na Miedznę i sąsiednie okolice. Dopiero po sześciu godzinach ostrzeliwania, ok. 14.00, nieprzyjaciel zajął spalony Węgrów. Poległych powstańców obdarto do naga i z ich ciał utworzono olbrzymi stos, który leżał na rynku miasta. Główne siły powstańcze wycofały się w rejon Sterdyni, a potem za Bug.

Józef Geresz