Komentarze
Źródło: ARCHIWUM
Źródło: ARCHIWUM

By, by Che… a co z resztą?

Wiele się słyszy ostatnio o niesamowitej skuteczności akcji organizowanych w ramach społeczności internetowych. Skrzykiwani za pomocą różnych sieciowych portali ludzie potrafią dokonywać rzeczy, które zdawałoby się w normalnym biegu nie zjednoczyłyby ludzi ze sobą.

Trochę przeczy to popularnemu stwierdzeniu, iż mimo licznych „lajków” na Facebooku człowiek nie ma z kim wypić kawy.

Jedną z takich akcji przeprowadzonych w sieci był bojkot firmy C&A, która w swoim asortymencie sklepowym w jak najprawdziwszym realu zawarła propozycję T-shirtów z podobizną Che Guevary. Zgrupowani wokół pewnego profilu internetowego ludzie poprzez wysyłanie wiadomości mailowych, esemesów oraz bezpośrednie demonstrowanie przed sklepem doprowadzili do wycofania odzieży z podobizną owego zbrodniarza. Co więcej, firma C&A zamieściła na internetowej stronie następujące oświadczenie: „Drodzy Klienci, pragniemy przeprosić tych z Was, których uraziły wzory z podobizną Che Guevary na naszych koszulkach. Kolekcja z wizerunkiem Che Guevary zostanie z dniem jutrzejszym usunięta z oferty asortymentu sklepu C&A”. Nawet tak mała sprawa zdaje się cieszyć. Pozostaje jednak problem: jak w ogóle mogło dojść do tego, że podobizna człowieka odpowiedzialnego za morderstwa w imię ideologii mogła stanowić przedmiot nie tylko handlu, ale przede wszystkim zainteresowania ludzi chcących nosić ją oficjalnie na sobie?

Idol ustawiony?

W niecały rok po rozstrzelaniu Ernesto Che Guevary w czasie audycji radiowej w Polskim Radiu Tadeusz Breza mówił w dość egzaltowany sposób: „Był jednym ze świetniejszych ludzi swojej epoki, pozostanie jako wzór czystości i szlachetności. Ale była w nim jakaś skaza. Polegała na tym, że gdy trzeba było zająć się rozwiązywaniem problemów życia codziennego, on się wycofywał, ogarniało go zniechęcenie. Rewolucje przecież nie są tylko po to, by przejąć władzę, tylko po to, by zaprowadzić sensowny i sprawiedliwy ład na tym terenie, który się zdobyło. On do tego nie miał ręki”. Propaganda komunistyczna na całym świecie, nie tylko w naszym kraju, skutecznie zaczęła eksploatować medialny wizerunek „romantycznego” rewolucjonisty. Od chwili, gdy w 1967 r. pojawił się słynny już dzisiaj wizerunek tego człowieka, rozpropagowany zresztą przez lewicowego publicystę Giangiacomo Feltrinellego, ilość miejsc pojawiania się twarzy Che gwałtownie wzrosła. Graffiti, wystawy sztuki współczesnej, reklamy… wszędzie można dzisiaj zobaczyć charakterystyczną twarz brodatego mężczyzny w berecie z gwiazdą. W Australii wypuszczono na rynek lody Magnum pod nazwą – Cherry Guevara, jego postać zdobiła też wódkę Smirnoff, wodę kolońską dla kobiet i mężczyzn, którzy chcieliby pachnieć jak rewolucjoniści, a także buty firmy Converse. Mike Tyson wytatuował sobie jego twarz na klatce piersiowej, Angelina Jolie w intymnym miejscu, a Johnny Depp nosi biżuterię z jego postacią. Ogłoszono go człowiekiem zdolnym w imię idei poświęcić własne życie, by rewolucja stała się faktem. Problem w tym, że człowiek ten umiał poświęcić życie, ale nie własne, tylko innych. Przypisuje się jemu odpowiedzialność za prawie dziesięć tysięcy egzekucji, w tym od 800 do 1700 osób miało zostać zamordowanych z jego ręki. Jest on także współodpowiedzialny za dwa miliony kubańskich uchodźców i za śmierć poniesioną przez prawie 80 tysięcy tych, którym nie udało się wydostać z wyspy. Sam zresztą stwierdził: „Nie trzeba mi dowodu, aby rozstrzelać człowieka. Potrzebuję jedynie dowodu, że koniecznym jest go rozstrzelać!”. Lecz gdy złapany przez przeciwników postawiony został przed plutonem egzekucyjnym, na kolanach błagał o darowanie mu życia. Krzyczał: „Nie zabijajcie mnie, jestem dla was więcej wart żywy niż martwy!”, choć dużo wcześniej z zimną krwią sam potrafił zabić kilkunastoletniego chłopca za kradzież żywności. Trzeba to jasno powiedzieć – Che jest ikoną nie rewolucyjnego marzyciela, ale tchórza z mentalnością sadysty. Dlaczego jest więc idolem, którego pewien artysta, Jose Antonio Burciaga, umieścił nawet na miejscu Chrystusa przy stole Ostatniej Wieczerzy?

To nie tylko marketing

Popularność tego południowoamerykańskiego partyzanta komunistycznego nie jest tylko wytworem wykorzystania potrzeb rynkowych czy dobrze sprzedającym się gadżetem. Publicysta i dziennikarz Petar Petrović napisał: „Ukrywanie bądź umniejszanie zbrodniczego charakteru systemu komunistycznego powoduje, że idea rewolucji jest jedną z sił napędowych popkultury. Promowany przez nią selektywny bunt i oklaskiwanie zbuntowanych postaw celebrities ma na celu wypełnienie luk powstałych po tradycyjnych wartościach, a zarazem zwiększyć konsumpcję”. Rzeczywiście, propagowanie dzisiaj w kulturze wizerunku Che, bazujące na dokładnej niepamięci i ignorancji historycznej połączonej z pogardą dla prostych faktów, za zasadniczy cel ma nie zdobycie szybkiego zysku na sprzedaży tanich T-shirtów, lecz stworzenie podstaw kulturowych dla przeobrażenia tradycyjnych społeczności w nowe twory. Zasadniczym rysem owych nowych formacji społecznych jest ujmowanie człowieka jako elementu wszechświatowej rewolucji, bez zważania na problematykę prawdy i dobra. Nadymana przez guru kulturowych potrzeba gwałtownej samorealizacji bez zbytniego namysłu intelektualnego i rzetelnego wykształcenia, połączona z amokiem poszukiwania doraźnych przyjemności w łatwo dostępnych używkach lub z zatraceniem się w ideologicznych sloganach, stanowi wręcz wymarzoną bazę dla wszystkich, którzy dążą do spolegliwego społeczeństwa złożonego ze zatomizowanych jednostek, egoistycznie dążących do rozszerzania i ugruntowania własnego koryta. Takie społeczeństwo jest doskonale sterowalne nie tylko w zakresie konsumpcji, ale również w sferze idei. Za cenę zatraty człowieczeństwa poszczególnych jednostek.

A u nas… śpiący

Wbrew pozorom nie jesteśmy daleko od spełnienia się tej wizji. Spór, jaki toczy się wokół chociażby tzw. pomnika czterech śpiących w Warszawie, jest doskonałym tego przykładem. Władze tego miasta bronią ustawionych na cokole, przygotowanym pod pomnik ks. Skorupki (bohatera Bitwy Warszawskiej), postaci przedstawicieli armii, która pod pozorami wyzwolenia przyniosła naszej ojczyźnie kolejną niewolę. Stanowią oni tragiczny obraz wojska, które czekało spokojnie na wykrwawienie się powstania warszawskiego. Co więcej, wokoło znajdują się budynki, w których owa nowa władza katowała swoich przeciwników. Istny nie chichot, lecz rechot historii. Nie nad ofiarami, lecz nad nami – dzisiejszymi członkami polskiego społeczeństwa, które w znacznej swojej części broni takich „bohaterów”, jak generał Świerczewski, profesor Bauman czy inni. Che Guevara dla swoich ofiar miał tylko jedno rozwiązanie – rozstrzelanie lub ciężkie roboty. Wydaje się, że dzisiaj zdążamy do realizacji jego wizji. I to dobrowolnie.

Ks. Jacek Świątek