Komentarze
Efekt śnieżnej kuli

Efekt śnieżnej kuli

Proces akceleracji dotyka kolejne dziedziny życia. Świat idzie naprzód - to dobrze. Czasem tylko zastanawiam się, czy nie za szybko. I czy nie zaczyna brakować tu i ówdzie zdrowego rozsądku.

Ostatnio na topie są imprezy kilkulatków. Skoro dorośli się bawią, dlaczego nie uczcić hucznie urodzin małolata? – tłumaczą rodzice. Skoro mamy już półmetki, ćwierćmetki, studniówki, przyjęcia komunijne wielkości małych wesel, kolejne okazje do świętowania wpisują się doskonale w konwencję.

Sedno problemu tkwi nie w tym, że rodzice sprawiają dziecku przyjemność, organizując dla niego przyjęcie urodzinowe. Mają do tego pełne prawo. To sprawa ich zamożności, przyjętej koncepcji wychowania, zwyczajów rodzinnych itp. Dyskusyjny staje się sposób realizowania imprez, które dawno już wyszły poza obręb dziecięcego pokoju i stały się czymś więcej niż tylko kameralnymi spotkaniami w gronie kolegów i koleżanek z przedszkola. A ponieważ zamieniły się w poważne przedsięwzięcia logistyczno-rozrywkowe, coraz częściej odbywają się w specjalnie przystosowywanych do tego salach zabaw. Problematyczny jest też sposób układania listy gości. Zwykle robi to samo dziecko, zapraszając najbliższych kolegów i koleżanki. Niby wszystko OK. Świat dziecięcy ma jednak swoje prawa: jak się czują ci, którzy zaproszenia nie dostali? Z powodów różnych: także tych, że ich rodziców nie stać na rewanż, czyli „wyprawienie” urodzin, wyposażenie dziecka w adekwatny do oczekiwań upominek, nie dysponują odpowiednimi warunkami lokalowymi itd. W jednym z przedszkoli rodzice wpadli na pomysł, aby zaproszenia zostawiać dyskretnie w szatni obok bucików dziecka (które dostąpiło zaszczytu bycia zaproszonym) i w ten sposób oszczędzić przykrości pozostałym. Grubą nieuczciwością jest fakt, że w ten sposób już kilkulatkowie wciągani są w gry dorosłych: w udawanie, przemilczenie, uzależnianie „kumplowania się” od potencjału nabywczego i ewentualnej gotowości do odwdzięczania się za „przyjaźń” prezentami. A te to już nie drobna słodycz czy własnoręcznie wykonana laurka. Mile widziane są klocki lego, markowy monster high, fajny ciuch.

Czy chęć osłodzenia dzieciństwa kilkulatkowi jest dostatecznym wytłumaczeniem dla organizowania coraz bardziej hucznych imprez, „podkręcania” wartości prezentów, skupiania się na szukaniu coraz bardziej wyrafinowanych (i coraz droższych) sposobów na umilenie im czasu itp.? W ten sposób dzieci ustawia się – być może, że nawet nieświadomie – w blokach startowych wyścigu szczurów. Organizowane z rozmachem godnym wesela przyjęcia pierwszokomunijne stają się kolejnym jego wirażem. Następnym etapem jest np. zaglądanie za kołnierz koleżance celem sprawdzenia metki: czy aby bluzka jest na pewno firmowa, segregowanie kumpli w zależności od tego, który ma lepszą komórkę, psp, resoraka itp. To już norma na kolejnym etapie dorastania.

Wielu rodziców, z którymi rozmawiałem, zgadza się ze mną. Dostrzegają absurdalność wyścigu, w który często bezwolnie się włączają. I wiedzą, że nie mają zbyt wielkich szans na wygraną, ponieważ nie stać ich na dorównywanie podbijającym stawki. Ale boją się wychylić. „Nowa świecka tradycja” jest coraz mocniejsza. Przypomina śnieżną kulę, która tocząc się w dół, zabiera coraz więcej śniegu, przyspiesza, zmiata zgromadzone na drodze przeszkody. A co gorsza, w pewnym momencie już nie da się jej zatrzymać.

Ks. Paweł Siedlanowski