Komentarze
Błogosławieni cisi

Błogosławieni cisi

Są w życiu chwile, gdy zatrzymuje się świat. Są chwile, kiedy zatrzymujemy się my. Choćby tylko na moment. Różne bywają ku temu okoliczności. I różna jest ich siła rażenia.

Skłamałabym, twierdząc, że informacja o śmierci śp. Marianny Popiełuszko sprawiła mi wielki ból, porównywalny ze śmiercią moich bliskich. Ale kłamstwem byłoby też stwierdzenie, że nie zrobiła na mnie żadnego wrażenia. Bo zrobiła. I chyba nawet większe niż śmierć wielu ludzi, z którymi bezpośrednio się stykałam.

Przeglądam w internecie jej zdjęcia. Pod nimi podpisy – matka świętego. Patrzę na przeoraną zmarszczkami twarz wiejskiej kobiety i wiele myśli mi się w głowie kołacze. To dobra twarz. Prawdziwa. Bez fałszu. Jasna i pogodna, choć przecież sponiewierana przez życie. Słucham, jak z dumą, ale bez cienia pychy, mówi o swoim synu. O radości z wysłuchania jej próśb przez Boga, o tym, że skoro dał radość, to należało przyjąć też cierpienie. I że jeśli spotkało ją w życiu coś złego, nie szukała odwetu, ale ofiarowała swój ból w intencji dzieci. Jak bardzo trzeba być Bożym człowiekiem, żeby w obliczu osobistej tragedii powiedzieć: „Przebaczam mordercom i najbardziej bym chciała, żeby mordercy się nawrócili”. Tyle dobra i siły może mieć chyba tylko człowiek, który opowiada, że w jego życiu „modlitwa wieczorem była wspólna przed obrazem Matki Boskiej, codzienny paciorek, w piątek do serca Pana Jezusa litania, w sobotę do Matki Boskiej”.

Tyle czasu na modlitwę – zakrzyknąć mogą niektórzy. – Toż to nic poza tym nie zdąży się już zrobić. Jak widać, zdąży się – wiele. To tylko kwestia priorytetów i pięknie rozumianej dobrej i wolnej woli. Kwestia naszego wyboru.

W zasadzie można by się co najmniej zdziwić wypowiedzianymi przez śp. Mariannę Popiełuszko słowami, że jej życie było dobre. „Mimo że tak trudne?” – zapytała ją Milena Kindziuk, autorka książki „Matka Świętego. Poruszające świadectwo Marianny Popiełuszko”. „A co ty, bez krzyża do nieba chciałaś się dostać?” – odpowiedziała kobieta. I dodała, że wszyscy jesteśmy stworzeni do świętości. Może warto się zastanowić, ilu z nas tę szansę na świętość wykorzystuje? Zazwyczaj nawet jeśli mamy ją w perspektywie, to odsuniętą gdzieś tam na odległy plan. Na potem. Jak już czegoś się dorobimy, pożyjemy, zmęczymy się życiem.

Tak, wiem. Ryzykuję zarzut, że się wymądrzam, że to wszystko oderwane od rzeczywistości, że co najwyżej się zdarza, ale w żadnym wypadku nie może być codziennością. Spróbujmy się jednak zatrzymać. Choćby od czasu do czasu. Choćby tylko na chwilę. Na skutek szczególnych okoliczności. I wykorzystać dar wolnej woli. Możliwość dokonywania wyboru.

Prawdziwa wolność – ta Boża – jest przecież tylko w nas. Matka księdza Jerzego i jej syn są tego niewątpliwym przykładem. Są na to niezbitym dowodem. Gdyby ich życie przemieniło choćby tylko niektórych z nas… Gdyby mogli nas nauczyć mądrości i pokory…

Zazwyczaj, nawet jeśli deklarujemy się jako wierzący, Bóg wydaje się nam odległy, skryty za obłokami. W pewnych chwilach bywa jednak namacalny. To takie chwile jak ta. Może więc warto spróbować czasem dotknąć Boga?

Anna Wolańska