Komentarze
Stara Kobra - nowe grzechy

Stara Kobra – nowe grzechy

Taaaka „Kobra” - stwierdza z wściekłością i żalem docent Furman w serialu „Alternatywy 4”, kiedy nagle z powodu niespodziewanego braku prądu wyłącza się telewizor. Ta scena przypomina mi się zawsze wtedy, gdy mowa jest o fenomenie czwartkowych teatrów sensacji.

Seria spektakli kryminalnych – pokazywana od 1956 r. do końca lat 80 – zdobyła ogromną popularność. W najlepszych latach gromadziła przed odbiornikami 95% widzów. Poprzedzała je charakterystyczna czołówka graficzno-dźwiękowa z wijącą się i mrugającą okiem kobrą. W czwartkowe wieczory ulice pustoszały. Ludzie spotykali się w domach i świetlicach, aby zasiąść przed telewizorem. Robili zakłady, kto zabił. Każdy musiał przynajmniej orientować się, co danego dnia grano, bo następnego wszyscy komentowali spektakl w sklepie, biurze czy fabryce. Towarzyszące emisji przedstawień emocje można by porównać do dzisiejszego wspólnego oglądania meczów piłkarskich. Mama jednej z moich koleżanek nawet po latach pamiętała, że rodziła córkę w czwartek, bo w tym czasie w szpitalnej dyżurce oglądano „Kobrę”.

Na początku, z braku odpowiedniego sprzętu, wszystkie przedstawienia emitowano na żywo. Dzięki temu część spektakli przeszła do historii, jak jedna ze sztuk Edgara Wallace’a, w której Andrzej Łapicki grał policjanta. Podczas przesłuchania komisarz usiadł w fotelu, a ten się pod nim załamał. Łapicki wykazał się nerwami ze stali – wstał z podłogi, posprzątał resztki mebla i dalej przesłuchiwał. Na stojąco. Następnego dnia w prasie pisano głównie o tej scenie.

Dziś trudno uwierzyć, że spektakle z trzema aktorami w dekoracjach z dykty budziły grozę. Scenografowie i kostiumolodzy dokonywali cudów, aranżując wnętrza w angielskim stylu z tapczanopółek i segmentów z wyszkowskiej fabryki mebli oraz szyjąc uniformy policjantów z ciuchów kupionych na bazarach. Gruzińska herbata udawała whisky, a papierosy „Sport” trafiały do opakowań francuskich „Gitanesów”. Za to w spektaklach, których łącznie zrealizowano kilkaset, w role zachodnich policjantów i bandytów wcielały się największe gwiazdy polskiej sceny.

Kwestie z przedstawień trafiały do języka potocznego. Jerzy Dobrowolski – Philip Marlowe w spektaklu „Kłopoty to moja specjalność” (1977 r.) według Raymonda Chandlera – ukuł nawet powiedzenie: „Dzień dobry, jestem z Kobry”. W jednym z filmów Barei pojawia się zaś znane stwierdzenie: „Co tydzień pan Fetting zabija panią Koczeską, a pan Chamiec nakrywa ich w czwartek w telewizorze. Ja zwariuję, proszę pana, ja zwariuję”.

TVP postanowiła po latach wrócić do znaku firmowego „Kobry”. Na przekór tradycji, bo tym razem w poniedziałek, zafundowała „Dawne grzechy”, angielski thriller sensacyjny z elementami komedii. W obsadzie znaleźli się: Tomasz Karolak, Kamila Baar, Adam Woronowicz oraz Jan Frycz. I to właśnie ostatni z aktorów, choć miał do zagrania jedynie epizod, wypadł najjaśniej. Pozostałych – spektakl był emitowany na żywo – zjadł stres i emocje, czego skutkiem były pomyłki oraz przejęzyczenia w wypowiadanych kwestiach. Widz denerwował się razem z aktorami. Miało się wrażenie, że wpadli nieprzygotowani pomiędzy rolą w reklamie czy serialu.

Teraz to od widzów będzie zależeć, czy powrót „Kobry” stanie się tylko jubileuszowym fajerwerkiem z okazji 60 urodzin Teatru Telewizji, czy raczej początkiem nowego etapu. Oby się udało. W czasach, gdy zewsząd zalewa nas chłam, byłby to budujący przypadek wskrzeszenia najlepszych tradycji Telewizji Polskiej i przypomnienie, że „Kobra” gwarantowała nie tylko świetną rozrywkę, lecz także najwyższy poziom artystyczny.

Kinga Ochnio