Komentarze
Wezwanie do kiosku

Wezwanie do kiosku

Panie, tu nie jest salon damsko-męski. Tu jest kiosk „Ruchu”! Ja... Ja tu mięso mam! - strofowała klientów sprzedawczyni w filmie „Miś”. Po raz kolejny postanowiono sięgnąć po metody sprawdzone w czasach PRL.

Wiadomo, tradycja zobowiązuje! Od początku roku towarem wydawanym spod lady są listy polecone z sądów i prokuratur.

Rewolucja w doręczaniu urzędowych pism to efekt przetargu przegranego przez Pocztę Polską. Zadania dotychczasowego monopolisty przejęła prywatna firma – Polska Grupa Pocztowa. Punkty odbioru korespondencji zlokalizowała w kioskach i sklepach: spożywczych, rybnych, z karmą dla zwierząt, a nawet zakładach pogrzebowych. O terminie rozprawy dowiemy się zatem choćby z kwiaciarni, a wezwanie na przesłuchanie będzie na nas czekać gdzieś między flądrą a śledziem.

Jedynie sposób odbioru korespondencji do złudzenia przypomina ten na poczcie. Adresat przychodzi do wskazanego na awizo punktu i musi pokazać dowód osobisty, prawo jazdy lub pełnomocnictwo. I tu czeka nas pierwsza konsternacja. Jakim bowiem prawem kioskarka czy sprzedawca, którzy nie są wszakże urzędnikami państwowymi, mogą nas legitymować? W ten sposób wnuczek zastępujący babcię w kiosku uzyska nasz numer PESEL i wzór podpisu. W kwestii tego, jaki z tej wiedzy może zrobić użytek, dużo do powiedzenia miałaby na pewno policja. PGP zapewnia, że klientów będą obsługiwać osoby niekarane i zobowiązane do zachowania tajemnicy. Ale kto nam zagwarantuje, że pani Jadzia z kiosku za rogiem nie opowie o ważkiej korespondencji adresowanej do nas sąsiadce z góry? Poczta pod tym względem dawała większą anonimowość.

Wydanie przesyłki wiąże się też z długotrwałą procedurą. Nietrudno sobie zatem wyobrazić zdenerwowanie klienta, który chce kupić papierosy, gazetę czy bilet, bo zostały mu dwie minuty do odjazdu autobusu, a musi stać w kolejce tylko dlatego, że osoba przed nim chce odebrać list. Dodajmy, że oczekiwanie odbywa się pod gołym niebem, czego przy aktualnie panujących warunkach atmosferycznych nie można zaliczyć do przyjemności. Wiele osób, nie chcąc tracić czasu, pójdzie gdzie indziej. Tylko czekać, aż kioskarze zaczną się skarżyć, że polecone z sądów czy prokuratury psują im biznes.

Kolejna kwestia to godziny odbioru korespondencji. Na poczcie mogliśmy to zrobić między 8.00 a 20.00. Konia z rzędem temu, kto znajdzie kiosk czynny w tych godzinach. A to oznacza, że wiele osób będzie musiało wziąć urlop i gnać do „Ruchu”, żeby zdążyć odebrać wezwanie z sądu. Nie do pozazdroszczenia jest los mieszkańców wiosek, w których w ogóle taki podmiot nie funkcjonuje, i z awizami będą musieli jeździć do sąsiednich miejscowości. Może najlepiej, a przede wszystkim oszczędniej, byłoby, gdyby każdy obywatel raz w tygodniu zgłaszał się do sądu okręgowego, rejonowego i innych, aby sprawdzić, czy w najbliższym czasie nie jest planowana jakaś rozprawa przeciwko niemu.

Tak jak w przypadku wszystkich przetargów w naszym kraju, głównym kryterium wyboru doręczyciela przesyłek była oczywiście cena. PGP zaproponowała kwotę o 84 mln zł mniejszą niż konkurencja. Mimo to dwuletni kontrakt opiewa na niebagatelną sumę 500 mln zł. Na zmianach jak zwykle ucierpią obywatele, mający zarówno na co dzień, jak i tylko sporadycznie do czynienia z sądem. Zmiany wprowadziły bowiem chaos i zamieszanie, czego nie ukrywa nawet sam prezes zwycięskiej firmy Leszek Żebrowski. „Początki nie będą łatwe, ale musimy sobie poradzić” – przyznaje. „Musimy” to bardzo adekwatne słowo przy okazji

kolejnego kuriozalnego pomysłu wprowadzonego w życie.

Kinga Ochnio