Świadectwo cudzoziemca i zakonspirowany szpital
Pierwszy przybył w rejon koncentracji rosyjski mjr Ostachiewicz z Radzynia z dwoma kompaniami piechoty, szwadronem ułanów, 50 Kozakami oraz 2 działami i wpadł na trop zgrupowania Krysińskiego. W tym czasie kpt. Krysiński znajdował się w lasach między Kapłonosami, Wyrykami i Suchawą.
Wkrótce wywiadowcy donieśli mu, że z Lublina nadciąga płk Szelking z 3 i połową kompanii piechoty, połową sotni Kozaków oraz 2 działami. Wydawało się, że Rosjanie, dysponujący dwukrotną przewagą i 4 działami, zupełnie zniszczą oddział Krysińskiego. Tak się jednak nie stało. Dzięki płk. Erlachowi, Szwajcarowi, wiemy, że młody powstańczy kpt. z Międzyrzeca zachował zimną krew i nieoczekiwanie wymknął się z obławy. Jak pisze Erlach Krysiński, najpierw podjął marsz z Bukowy Wielkiej na gościniec z Włodawy, aby usunąć się z drogi jednemu oddziałowi nieprzyjaciela, a potem demonstracyjnie pokazać się drugiemu. Marsz trwał ponad 6 godzin i zdezorientował dowódców rosyjskich. Następnie Krysiński zarządził nocny marsz do folwarku Kapłonosy, rozdzielając swój oddział, aby wreszcie jego ludzie mogli stanąć na krótki postój w miejscowości położonej wśród lasów. Rano okazało się, że jeden z przeciwników zawzięcie go ściga i znowu wpadł na jego trop. Młody dowódca pojechał osobiście z rządcą folwarku na jedną z dróg leśnych, aby zorientować się, jak przez leśne moczary wyprowadzić oddział z pułapki. Za godzinę miał już gotowy plan i wydał dyspozycje. Pontonierzy przeprawili wozy i konie przez rzeczkę, za którą oddział był już bezpieczny. Nieprzyjaciel doszedł do folwarku Kapłonosy i stracił wszelki ślad. Nikt z chłopskich pracowników folwarku nie wydał kierunku odwrotu powstańców.
6 lipca Krysiński sam postanowił wciągnąć nieprzyjaciela w pułapkę. Gdy doniesiono mu, że maszeruje od strony Włodawy kolumna Ostachiewicza, kapitan zajął dogodne pozycje na skraju lasu w okolicach Wyryk i czekał na nieprzyjaciela. Pod wieczór nadjechał patrol rosyjski złożony z 60 ułanów i Kozaków. Po spłoszeniu kawalerzystów Polacy podjęli walkę z piechotą carską, która miała 2 działa. Udało się wciągnąć piechurów w skraj lasu, skąd kosynierzy powstańczy pod wodzą por. Grundmana wykonali udany kontratak, co umożliwiło oderwanie się od przeciwnika i marsz na południe bez strat własnych. Obecny przy tym płk Erlach zapisał: „Byłem w tej potyczce świadkiem, jak kilka strzałów powstańczych oddanych prawie przez dzieciaków z lichych strzelb 4-5 razy większą siłę zmusiło do zużycia prochu, ołowiu i zasłoniło odwrót całej partii”.
Referent rosyjski Pawliszczew chełpliwie, niezgodnie z prawdą podał: „Płk Szelking pobił połączone bandy Jankowskiego, Zielińskiego i Krysińskiego w lasach Kozubackich i ścigał je w kierunku Andrzejewa”. Odnośnie Krysińskiego cytowałem już obiektywne świadectwo Szwajcara Erlacha. Tymczasem Jankowski również wymknął się z obławy, przybył do Lejna i rozłożył się na postój. Tym razem mamy dokładną polską relację wydarzeń. Tak o tym pisał J.S. Liniewski: „Partia rozłożyła się na obszernym dziedzińcu. Furmanki, których powstańcy mnóstwo ze sobą prowadzili także na dziedzińcu… Starszyzna odpoczywa na piernatach, poduszkach, siennikach, łóżkach, kanapach, słowem, co tylko dało się wydobyć, tak że wszystkie 8 pokojów zalegnięte śpiącymi. Nad rzeką zarżnięto 2 woły, rozłożono gotowanie, wszystko bez żadnej wojennej osłony… Na stodole jako wideta siedzi włościanin mający dać wiadomość o ruchu nieprzyjaciela, gdyby jaki spostrzegł. Godz. 10 rano. Chłop ze stodoły woła, że za Zienkami widać tuman kurzu… Wszystko wypada na dziedziniec. Komenda: Do broni! Wojsko powstańcze się zrywa, furmanki tłoczą się w bramę na gościniec. W domu właściciela trwoga nie do opisania. Pokoje zasłane betami, dzieci moich drobnych pięcioro, dwoje szwagra Bogdanowicza, których rodzice zesłani w Rosji, więc 7 drobiazgu z mamkami, niańkami… Żona moja zabiera 7 dzieci ze świtą i ucieka w park olszowy, będący za domem, a następnie w trzciny na jezioro. Służba niewieścia domowa i folwarczna w nogi, bo kule karabinowe świszczą. W domu zostało nas czworo: mój ojciec, ja, nauczycielka dzieci, Ewa Trąbczyńska, późniejsza Moskalewska, i lokaj Juljan Dzieruli. W trwodze pakujemy w kąt przybory do spania, talerze, samowary itp., sprzątamy tak, że w kilka chwil korpus delicti został usunięty. Dowódcy powstańców nie kazali do Moskali odstrzeliwać i to ocaliło mój dom, budynki i nasze życie”. Jeden z powstańców, nie słysząc alarmu, spał spokojnie pod sztachetami ogrodu. Dopiero nadjeżdżający Kozacy dzidami go obudzili. „Zerwał się, przez sztachety przeskoczył i uciekał poza mój dom. Zanim Kozacy objechali do bramy, on się odsadził. U mnie za domem była altana w ogrodzie, w której mój ojciec rano modląc się, zostawił książkę. Dwaj piechury goniące spostrzegłszy to, zapewne myśląc, że to coś ważnego, rzucili się do książki, a powstaniec tymczasem dopadł tyczkowego grochu i tam go Moskwa nie goniła i ocalał, tylko był parę razy pikami kolnięty. Odesłałem go do Milanowa do szpitala, gdzie wyzdrowiał i potem z partiami powstańczymi był u mnie kilka razy”.
W Milanowie istniał prywatny szpital na kilkadziesiąt łóżek, założony przez Wandę Juliannę Uruską hr. Caboga. Posługiwały w nim Siostry Miłosierdzia ze Zgromadzenia Św. Wincentego a’Paulo, popularnie zwane szarytkami. Reprezentowały one postawę patriotyczną i szpital za zgodą właścicielki konspiracyjnie przyjmował i leczył rannych powstańców.
Józef Geresz