Komentarze
Aby język giętki…

Aby język giętki…

W wypowiedzianych parę wieków temu słowach „iż Polacy nie gęsi, iż swój język mają” wyraźnie słychać i dumę z posiadania własnego języka, i pragnienie jego rozwoju. Czy ich autor - Mikołaj Rej z Nagłowic - byłby dumny z dzisiejszej polszczyzny? Czy język polski rozwija się, czy się „zwija”?

Że ewoluuje, to jasne. Miednica, dziewka, maciora - te dawne słowa znajdujemy i w dzisiejszym słowniku, ale zgoła co innego one oznaczają. Inne przestały istnieć, bo nie istnieją nazywane przez nie rzeczy albo postawy.
Nie używamy słowa więcierz, bo już się nimi ryb nie łowi. Przepadło gdzieś też słowo sromota oznaczające zhańbienie, zniesławienie, wstyd, bo i wstydu w nas coraz mniej. Zagubiliśmy rozróżnienie pomiędzy pojęciami chwała i sława. I mało już kto – jak nakazywał poeta Jan Kochanowski – ma tylko dobrą sławę na pieczy. Do lamusa odeszły też wujenki, stryjkowie i stryjenki, bo jak wiele innych słów zostały uznane za gwarowe, więc wypowiadanie ich mogłoby zdradzić pochodzenie niejednego „mieszczucha”. Stąd mamy dziś wyłącznie wujków i ciocie, co skutkuje zupełnym brakiem rozpoznawalności pokrewieństwa w rodzinie. W szkole problemem są już nie tylko teksty odległego od nas wspomnianego wyżej Kochanowskiego. Trudności nastręcza także znacznie bliższy Reymont. „Kobiety wyprowadzały z komory Jagusię nakrytą białą płachtą i usadziły ją w pośrodku na dzieży pokrytej pierzyną”. Proszę mi wierzyć, że z tego fragmentu „Chłopów” uczniowie nie rozumieją już wielu wyrazów. Trudność sprawia komora (podobnie zresztą sień odchodzi do lamusa), wiele osób nie zna słowa płachta, nie kojarzy pierzyny. Największą zagwozdką jest tu jednak dzieża, której – i tak bywa – nie kojarzy nikt. Zazwyczaj pada więc wyjaśnienie, że to literówka i że Jagnę kobiety usadziły na odzieży. A to już mocno tekst wypacza. Oczywistą jest rzeczą, że język musi się zmieniać. Ale czy koniecznie ubożeć? Tymczasem furorę robią obce zwroty i kalki: okej, wow czy dokładnie. Dlaczego, skoro mamy ich polskie odpowiedniki? Rozpleniło się też ogarnąć zataczające coraz większy krąg znaczeniowy. Czy usprawiedliwia nas ekonomia: 160 znaków w esemesie, 140 na Twitterze, tablica na Facebooku, maile…? A język mamy naprawdę bogaty. Wszak jest w nim miejsce i dla kochanki, i dla ukochanej (słowa brzmią podobnie, ale jak inne mają znaczenie!), miłej, lubej, jedynej, a nie tylko laski czy kobiety. Zastanowić by się też należało nad znakami diakrytycznymi (czyli ogonkami, kreseczkami i kropeczkami) albo raczej ich brakiem w wyrazach. Bez nich pewnie jest taniej, ale czy lepiej? Wszak jest różnica w informacji, czy kogoś poturbował łoś czy los, ktoś komuś przyniósł pączki czy paczki, zrobił łaskę czy laskę. To tyle refleksji na okoliczność obchodzonego kilka dni temu Międzynarodowego Dnia Języka Ojczystego. Puenta? Fragment tekstu Agnieszki Osieckiej: „Ucz, ucz, ucz, ucz się polskiego, na łatwe i na trudne dni”. Zaiste, sprawa warta zachodu. Albowiem w mowie naszej wiele jest zacnych słów. Używajmy ich zatem, żeby nie musiało jej być markotno.
Anna Wolańska