Komentarze
Danse macabre

Danse macabre

Parę dni temu w serwisie radiowej jedynki usłyszałem informację o tragicznym wypadku. Poruszyła mnie, ponieważ zdarzył się w miejscowości, w której mieszka moja siostra. Zadzwoniłem. Okazało się, że była świadkiem wydarzenia. Nastolatek jadący skuterem został potrącony przez samochód.

Zginął na miejscu. Ktoś wezwał karetkę pogotowia, policję. Zanim jednak przyjechały służby ratownicze, obok miejsca wypadku zatrzymywali się kierowcy przejeżdżających pojazdów. Przerażające było to, że wielu z nich wyjmowało aparaty telefoniczne i robiło zdjęcia zakrwawionemu, martwemu chłopcu. Po czym najspokojniej w świecie wsiadało do swoich aut i jechało dalej…

Zastanawiam się, czy potraktowali zdjęcie jako pamiątkę z podróży? Przestrogę? A może jako trofeum do kolekcji makabry?

Z jednej strony daje się dziś zauważyć proces uciekania od problemu śmierci, cierpienia. Są tematem tabu w magazynach, gdzie króluje wieczna młodość, uroda, kult życia. Nie ma miejsca na starość i przemijanie. Z drugiej strony – tabloidy z lubością krzyczą koszmarnymi tytułami, drukują na łamach zdjęcia zakrwawionych ciał, ofiar wypadków czy domowych tragedii. Ponoć takie obrazy podnoszą nakład! Gazety schodzą na pniu! Interes zwietrzyły inne (mające się za poważne) pisma, których reporterzy są na miejscu wypadków w kilka chwil po wydarzeniu. Zdjęcia trafiają na ich rozkładówki i strony www. Dziesiątki tysięcy wejść na portale internetowe i wielusettysięczne nakłady pokazują, że jest zapotrzebowanie na tego typu informacje. Wszak lud kocha makabrę! Uwielbia igrzyska, gdzie „trup się ściele gęsto, a krew płynie strumieniami”. Analogicznie rzecz ma się z personami typu „zabójczyni małej Madzi” czy mordercy i gwałciciela Mariusza Trynkiewicza, których los z wypiekami na twarzy śledzili dziennikarze mainstreamowych mediów, organizując np. bezpośrednie transmisje spod sal sądowych czy cel więziennych. Jest o czym mówić, wygenerowane w ten sposób emocje przykrywają inne problemy, działają jak zasłona dymna, pobudzają, wydzielają adrenalinę. I co ważne: kasa płynie szerokim strumieniem.

„Nihil novi sub sole” można by rzec. Niezwykła, zadziwiająca kreatywność w kwestii ludzkiego okrucieństwa jest stara jak świat (odsyłam do mojego tekstu „Homo crudelis” sprzed paru miesięcy). Punktujemy rzekomo surowe średniowiecze i okrutne „wieki ciemne”, niejako automatycznie lokując się „po jasnej stronie mocy” – wszak mamy jaśnie oświecony, wypełniony po brzegi humanitaryzmem i łagodnością XXI wiek! Jesteśmy lepsi!

Naprawdę?

Rzecz w tym, że tracąc szacunek do śmierci, ludzkiego bólu, czyniąc je towarem, jednocześnie uderzamy w swoją godność. Od wieków śmierć była otulana rytuałami, chroniona – tak jak osoby, które jej bezpośrednio doświadczyły. Dziś ludzie umierają w sterylnych klinikach i szpitalach, coraz rzadziej ciało przywozi się do domu, ograniczając ostatnie pożegnanie do niezbędnego minimum w kaplicy szpitalnej czy domu pogrzebowym. Obrazami śmierci handluje się w filmach i gazetach. Wampirycznymi lalkami bawią się już małe dzieci. Czy zatem mogą dziwić kierowcy „strzelający” sobie słytfoty na tle martwego ciała czternastoletniego chłopca? Współczesna kultura wdrukowała im przekaz, że to nic złego.

W dawnych wiekach dość popularny był tzw. danse macabre (alegoryczny taniec, którego przedstawianie rozwinęło się w kulturze późnego średniowiecza: korowód ludzi wszystkich stanów z kościotrupem na czele, wyrażający równość wszystkich ludzi w obliczu śmierci). Celem spektaklu było napomnienie, zmuszenie do refleksji nad nieuchronnością ludzkiego losu. Dziś mamy dance macabre w nowej odsłonie. Tylko że nie ma tu już mowy o profilaktyce, brakuje wątku edukacyjnego. Jest za to element zabawy, burleski. I pozbawieni skrupułów łowcy obrazków z dreszczykiem.

Bo dziś wszystko ma być fun. Nawet śmierć.

Takich doczekaliśmy czasów.

Ks. Paweł Siedlanowski