Komentarze
Chór musi śpiewać zgodnie

Chór musi śpiewać zgodnie

Od kilku dni czołówki internetowych portali - nie tylko sportowych - grzmią nad postawą młodego polskiego tenisisty Jerzego Janowicza. Na temat jego postawy wypowiadają się politycy, inni sportowcy, dziennikarze. Czym zawinił?

Otóż po przegranym meczu tenisowym Polska - Chorwacja (gdzie zresztą - przyznać trzeba - Janowicz jako sportowiec zawiódł, bo przegrał dwa spotkania z teoretycznie słabszymi przeciwnikami) podczas konferencji prasowej tenisiście puściły nerwy.

Powiedział kilka nerwowych słów: najpierw o sytuacji polskiego sportu („trenujemy po szopach!”), później zaś przeniósł swoją krytykę na ogólną sytuację w kraju, mówiąc, iż w tej chwili nie ma w Polsce perspektyw dla młodych ludzi, a studenci studiują, aby zaraz po ukończeniu nauki masowo wyjechać z kraju.

Grzeczne ani delikatne to nie było, to prawda. Zresztą, ludzie w nerwach zazwyczaj mówią rzeczy, których ani treść, ani forma nie są zbyt miłe. Czy jednak reakcja – wręcz histeryczna – na jego słowa była uzasadniona? (jeden z moich kolegów, widząc kolejny tytuł z cyklu „Iksiński ocenił skandaliczną wypowiedź Janowicza”, powiedział z przekąsem, że czeka jeszcze, kiedy w sprawie Janowicza zabiorą głos Obama, Putin i papież Franciszek). Jak mają się sprawy w istocie?

Ano, mają się tak, że Janowicz mówił z pozycji człowieka, który mógł rozwinąć swój talent dzięki temu, że jego rodzice sprzedali kilka sklepów, a pieniądze przeznaczyli na rozwój sportowych uzdolnień syna. Obok Janowicza mogłaby usiąść Agnieszka Radwańska, która swoje talenty rozwinęła dzięki bogatemu dziadkowi. Co do perspektyw dla młodych ludzi… no cóż. Każdy, kto ma w swoim otoczeniu osobę w wieku 20-30 lat, niech sam odpowie na pytanie, czy absolwenci studiów i w ogóle młodzi ludzie w naszym kraju mogą przebierać w ofertach pracy, czy też raczej (zwłaszcza w małych ośrodkach) skazani są albo na przysłowiową kasę w supermarkecie, albo też na konieczność szukania pracy dzięki różnym znajomościom i koligacjom rodzinnym. Niestety, w tym miejscu przypomina mi się pewna historia (a myślę, że każdy mógłby dorzucić kilka podobnych). Spotkałem niedawno znajomego. Od słowa do słowa – okazało się, że kiedy jeszcze byłem na studiach doktoranckich na UKSW, uczęszczałem na zajęcia z jego siostrą. Oczywiście, naturalne pytanie: „I co u niej słychać?”. Jak łatwo się domyślić, wyszła za mąż. Dostała pracę w jednej redakcji w Warszawie – w dziale korespondencji z czytelnikami. O pensji nie wspomnę, ale jej wysokość sytuowała się w dolnej strefie stanów niskich. Mąż – po politechnice. Ukończył specjalizację projektowania jakichś dziwnych urządzeń. Wydawać by się mogło – świat stoi przed nim otworem. Urząd Pracy zaproponował mu posadę informatyka w urzędzie gminy – za całe 1500 złotych netto. Praca mało wymagająca – podłączanie kabelków, instalowanie programów etc. Nie wytrzymali długo, pojechali do Anglii. On z miejsca dostał pracę w ogromnej firmie, projektującej – jako jedyna na świecie – symulatory platform wiertniczych, na których operatorzy takich platform uczą się ich obsługi. Ona spokojnie mogła zająć się dziećmi i domem, który sobie bardzo szybko kupili. Chętnie wróciliby do Polski, bo dzieci dorastają. Ale… no właśnie.

Zacząłem od Janowicza, skończyłem na historii emigrantów. Ale takich jak oni jest w Polsce (a raczej poza Polską) około dwóch milionów. Ale cisza, to temat tabu. Przecież każde mówienie o tym to mniej lub bardziej pośrednia krytyka władzy. A władzy krytykować nie wolno. Tym bardziej sportowcom. Sportowiec bowiem ma wygrywać. A jak już wygra, ma się dać zaprosić na spotkanie z Bardzo Ważnymi Politykami. Na spotkaniu ma się grzecznie uśmiechać, dziękować za zaproszenie i światłem swojego sukcesu opromieniać dokonania władzy. Zadania podzielone, każdy miejsce w szeregu zna. A jak mu się za dużo wypsnie, to się zaraz smarkacza oddolnym i ogólnym oburzeniem doprowadzi do porządku. Chór musi śpiewać zgodnie.

Ks. Andrzej Adamski