Na dwóch i czterech kółkach
Do punktu rejestracyjnego zgłosiło się około 700 osób. Podczas imprezy na pl. Wolności zaparkowało około pół tysiąca motocykli. Spotkanie połączono ze zlotem starych samochodów. Naprawdę było co oglądać. Nie zabrakło również dobrej muzyki, smacznego jedzenia i ciekawych atrakcji.
Organizatorzy zatroszczyli się o każdy szczegół. Impreza rozpoczęła się od zbiórki na pl. Wolności. Potem w paradzie wszyscy udali się na Mszę św. do kościoła bł. Honorata. Po Eucharystii motocykliści wrócili do centrum miasta. Zlot był połączony z rodzinnym piknikiem. Na placu, obok ubranych w skóry miłośników motorów, widać było wielu rodziców i dzieci. – W tym roku w organizację rozpoczęcia sezonu włączyli się m.in. Caritas, bialski zakład karny, związek strzelecki „Strzelec”, bialskie kluby motocyklowe, Straż Graniczna, Służba Celna i BCK – wylicza ks. Paweł Zazuniak, pomysłodawca imprezy.
Rośnie prestiż imprezy
– Największą atrakcją zlotu jest możliwość obejrzenia niesamowitych motocykli. Godzinami można też stać i podziwiać stare auta, które zostały doprowadzone przez właścicieli do perfekcyjnego stanu. Dziś na naszym zlocie widziałem nawet rolls royce’a. Ja jednak jestem zafascynowany naszą starą polską motoryzacją. Oglądałem warszawę, dużego fiata, małego fiata i stare motocykle. Widziałem też motocykl z 1943 r. Był podobny do tych, jakie wykorzystywano w kampanii afrykańskiej. Pasjonaci poświęcają tym maszynom nie tylko sporo czasu, ale i pieniędzy. Nie oszczędzają na niczym – mówi Jarosław Janicki, oficer prasowy KMP w Białej Podlaskiej, który na zlot wybrał się całkiem prywatnie.
Przyznaje, że na motocyklu jeździ od trzech lat. Jego maszyna to honda Deauville 700. Opowiada, że ma już na koncie kilka dalszych wyjazdów. W tym roku razem ze znajomymi zamierza odwiedzić Mazury i Czechy. Na koniec rozmowy wracamy do zlotu.
– Nie da się ukryć, że tym razem pogoda nam naprawdę dopisała. Prestiż takich imprez zależy od liczby uczestników. Na nasz zlot przyjeżdżają nie tylko mieszkańcy Białej Podlaskiej. Są również motocykliści z Międzyrzeca, Radzynia, Parczewa, Włodawy, a nawet z Bielska Podlaskiego. Na czas zlotu zjeżdża do nas północna Lubelszczyzna i południowe Podlasie -podsumowuje policjant.
Dylematy motocyklisty
Wśród tłumu motocyklistów natrafiam na Zbyszka z Włodawy, który w swoim środowisku funkcjonuje jako „Szogun”. Do Białej przyjechał na yamasze drag star 650. Na co dzień jest kierowcą i wyjeżdża na długie trasy. Kiedy wraca do domu, przesiada się na motocykl.
– Yamachą jeżdżę od dziewięciu lat, ale moja pasja narodziła się w pierwszej klasie podstawówki. Już wtedy jeździłem na motorze mojej mamy. Nie dostawałem nawet do siedzenia. Pierwsze jazdy odbywałem na podwórku. Potem były motocykle mzk i wsk. Na japońskie maszyny stać było tylko nielicznych. W tym roku wybiorę się na zlot do Bałtowa, albo do Leska. Ten ostatni połączony jest z festiwalem muzyki country. Niestety, odbywa się w tym samym czasie, kiedy organizowane jest spotkanie w Komarówce Podlaskiej. O tym, gdzie ostatecznie pojedziemy, zadecyduję razem z moimi przyjaciółmi – zapewnia „Szogun”.
W dzień święty jeździć!
Dumnie prezentuje koszulkę z logo włodawskich motocyklistów. Tamtejsze forum nosi nazwę „Riders”.
– Mamy około stu członków i zawsze jest z kim pojeździć. Najważniejsze to mieć czas, a u mnie bywa z tym różnie. Mimo to pamiętam o przykazaniu, które brzmi: „Pamiętaj, abyś w dzień święty jeździł” – żartuje Zbyszek.
Zlot był połączony z akcją Motoserce. To ogólnopolska inicjatywa motocyklistów, którzy chcą się podzielić darem krwi. W ciągu wszystkich pięciu edycji motocykliści i ich sympatycy oddali łącznie blisko 15 tysięcy litrów krwi. W Białej Podlaskiej również było sporo chętnych. Niestety, mobilne centrum pomocy pracowało bardzo krótko.
– Krew oddało 25 osób. Łącznie zebraliśmy jej ponad 11 litrów. Przyjęliśmy więcej chętnych niż mogliśmy. To ważne, że możemy liczyć na honorowych dawców, oni ratują ludzkie życie. Cieszymy się, że nie przyjeżdżamy na pusto. Trzeba dodać, że jesteśmy coraz bardziej świadomi, jak cennym darem jest ludzka krew. Do bialskiego centrum regularnie przychodzi bardzo dużo dawców. Na imprezach decyzję o oddaniu krwi podejmuje się raczej spontanicznie – tłumaczy Halina Siemaszko-Konon, kierownik oddziału terenowego Regionalnego Centrum Krwiodawstwa i Krwiolecznictwa w Białej Podlaskiej.
Sprawne zabytki
Chodząc po pl. Wolności i podziwiając stare auta, można było także porozmawiać z ich właścicielami. W promieniach słońca dumnie prezentowała się m.in. rosyjska łada samara. Auto ma już 28 lat. – Jestem jego trzecim właścicielem. To bardzo wdzięczny samochód. Cały czas jest na chodzie. Dzięki temu, że ma prostą konstrukcję, można dokonywać w nim samodzielnych napraw – podkreśla pan Jarosław.
Marcin przyjechał na imprezę zastawą 1100 w kolorze łososiowym. – Rok produkcji 1979. Za pięć lat stanie się okazem kolekcjonerskim. Kupiłem ją od pierwszego właściciela. Mam ją od dwóch lat. Auto jest sprawne, ale wyjeżdżam nim tylko na specjalne okazje. Jeździmy na różne zloty i otwarcia sezonu. Spostrzegam, że co roku nas – miłośników starych samochodów – jest coraz więcej – mówi Marcin.
Miłość do mercedesów
Na koniec trafiam na bialczanina – pana Jerzego Tomasiaka. Stoi przy swoim mercedesie 220 st. – Jest w bardzo dobrym stanie i ma mały przebieg, bo tylko 50 tys. km. Samochodami pasjonuję się od dziecka. Prawo jazdy, dzięki fortelowi, zdobyłem w wieku 15 lat. (Dawniej, aby starać się o ten dokument, trzeba było mieć ukończony 16 rok życia). Ojciec, w tajemnicy przed mamą, kupił mi mercedesa 170 V z 1939 r. W tamtym czasie uczyłem się w technikum i w średniej szkole muzycznej. Gdy mama dowiedziała się o aucie, zrobiła straszną awanturę. Bała się, że zaniedbam naukę. Mimo jej obaw zdałem maturę i skończyłem studia. Dziś jestem muzykiem. Zimą mieszkam w Białej Podlaskiej, a na lato wyjeżdżam do Szwecji, bo tam mam drugi dom. W swojej kolekcji mam 13 starych samochodów. Posiadam m.in. mercedesy, dwa volvo, a ostatnio kupiłem sobie unikalne i bardzo drogie bmw 502 – opowiada pan Jerzy.
Mój rozmówca to rasowy kolekcjoner. Nie kupuje byle czego. Dobre stare samochody kosztują w granicach 50-100 tys. zł. – Warto w nie inwestować, ponieważ na pewno na ich kupnie nie stracimy. Takie maszyny to lokata. Ich wartość rośnie z roku na rok. Ja przywiązuję się do swoich aut i raczej nikomu ich nie sprzedaję. Czasami ktoś chce mnie wynająć, bym zabytkowym samochodem zawiózł np. do ślubu. Kiedyś tym mercedesem wiozłem warszawskiego bossa na jego imprezę urodzinową. Ktoś zaczepił mnie na ulicy, zaoferował dobrą stawkę i poprosił o taką usługę, a ja zgodziłem się. Takie pojazdy to sam prestiż – podsumowuje J. Tomasiak.
Agnieszka Wawryniuk