Ranczo czy folwark? (byle nie kołchoz)
Warto im jednak przypomnieć, że: de gustibus non disputandum est, a każdy znajduje rozrywkę na własnym poziomie. Najważniejsze, by była ona nieszkodliwa nie tylko dla społeczeństwa, ale również dla samego odbiorcy. Gdyż o tym ostatnim aspekcie zapominać nie można.
Problem jednak w tym, że gdy przyjemność zamgli nam oczęta, niezbyt dobrze zwracamy uwagę na serwowane nam schematy myślowe i hasła ideologiczne. Tymczasem właśnie one najbardziej zapadają nam w pamięć i dają o sobie znać, zwłaszcza wówczas, gdy musimy podejmować jakieś ważne decyzje. Bo przecież każdy z nas miał w życiu takie sytuacje, w których odczuwał, iż jego działanie mogłoby być inne (nieważne, czy lepsze), gdyby nie zadziałały jakieś wewnętrzne przyzwyczajenia lub schematy mentalne. I to jest ów moment, na który liczą specjaliści od inżynierii społecznej. Goebbelsowska zasada: „Kłamcie, a zawsze coś z tego zostanie” działa nie tylko, gdy przemyca się jawny fałsz, lecz również wówczas, gdy chce się „pokojowymi metodami” zmusić człowieka do działania korzystnego dla osoby drenującej mentalność.
Za sto lat wyświetlany będzie piękny kolorowy film
Powyższe rozważania nie są jednak zawieszone w próżni. Sam nie jestem zwolennikiem serialowych szaleństw, gdyż po prostu brak mi czasu na śledzenie w mediach różnorakich perypetii tego czy innego klanu. Znajomi jednak prosili mnie, bym obejrzał kilka odcinków posiadającego dość liczną i wierną publiczność serialu „Ranczo”, opisującego (jak Państwo wiecie) perypetie pewnej wioski, ponoć znajdującej się na terenie powiatu radzyńskiego. Film jak film. Przyznam się, że przedstawienie postaci nie nastręcza trudności w rozważaniach psychologicznych, żadnych jakichś wielkich tez o znaczeniu egzystencjalnym. Postacie przerysowane tak, by każdy z łatwością i bez zbytniej fatygi mógł domyśleć się ich motywacji i przeżyć wewnętrznych. Takim film, który dość dobrze ogląda się przy rozpalonym grillu i dający możliwość odwrócenia się od ekranu, by przełożyć mięso na drugą stronę bez obawy, że straci się coś ważnego dla dalszego biegu akcji. Jeśli miałbym oceniać tzw. doznania sielskości, to jednak laury pierwszeństwa przyznałbym realizacjom z serii: „U Pana Boga za…”. Obejrzałem kilka odcinków rzeczonego filmu, a nawet jeden, który będą Państwo mogli zobaczyć w najbliższą niedzielę. Proszę się jednak nie obawiać, że zdradzę szczegóły akcji. To sami obejrzycie. Moją uwagę przykuło kilka wypowiedzi, które wskazują na drugie dno tejże produkcji. Nie wiem, czy zamierzone, ale na pewno klarowne.
Propaganda ma niewiele wspólnego z obiektywizmem
Każdego wzruszyła finałowa scena z niedzielnego odcinka, gdy cała wioska na czele z proboszczem przybywa pod dworek pani wójt, by błagać ją o pozostanie nie tylko na stanowisku, ale również i w kraju. Iście patriotycznym dopełnieniem tejże petycji jest gromkie odśpiewanie „Roty”. Niby nic, a wręcz można by pobłogosławić takie działania. Jest jednak łyżka dziegciu. Otóż emisja tegoż odcinka odbyła się na tydzień przed wyborami do Parlamentu Europejskiego. Cóż z tego? – zapyta ktoś. Ano ową petycję poprzedza dość ciekawy wywód proboszcza, który nie waha się powiedzieć, że Polacy są narodem z natury kłótliwym, a pojednać ich może tylko ktoś z zewnątrz. Czyli nadzieją dla naszej ojczyzny jest zewnętrzna interwencja, abstrahując od tego, czy zbrojna, czy też tylko prawna. Dopełnienie tego śpiewem narodowej pieśni, krzepiącej patriotyzm w czasach rozbiorów, wskazuje jednoznacznie, które zachowania są dzisiaj wyrazem miłości ojczyzny – zdanie się na siłę zewnętrzną. Ona wskaże kierunek, ona wskaże drogę, ona wreszcie namaści przywódcę. No miodzio… A dla jasności przekazu pracująca na plebanii gospodyni zwana Michałową dość śmiało w rozmowie z proboszczem o jego bliźniaczym bracie stwierdza, że jak jeden bliźniak narozrabia, to i drugiemu to się udziela. Uwaga więc na bliźniaków, nawet jeśli działają samodzielnie i w pojedynkę. Lecz nie tylko kwestie polityczne są rozstrzygane w tymże filmie.
Prawem państwa jest nadzorowanie kształtowania się opinii publicznej
Także sprawy wewnątrzkościelne „rozwiązywane” są na srebrnym ekranie. Rzeczona Michałowa nie waha się napomnieć proboszcza, że Kościół troszczy się bardzo mocno o życie poczęte, a potem to już nic nie robi. Podobnie rozwiązywane jest rozumienie przykazania miłości bliźniego, które duchowieństwo wilkowyjskie postanawia skutecznie wpoić młodym uczestnikom katechezy w szkole poprzez tylko i wyłącznie działania społeczne (np. sprzątanie komuś domu), nie zwracając przy okazji uwagi na inne sposoby. Bo przecież nie jest ważne nauczanie doktryny i wskazywanie prawdy. Ważne jest altruistycznie podejmowane działanie prospołeczne. Zresztą jedyną wyraźną próbę wyłożenia nauczania Kościoła w jakiejś kwestii podejmuje ksiądz, który potem jest dokumentnie wyśmiany w serialu. Przyglądając się chociażby sprawowaniu Mszy św. w tejże parafii, człowiek może dojść do wniosku, że najważniejszym jej elementem jest występ chóru gospel, przemowy pani wójt czy niejakiego Czerepacha, o oklaskach i owacjach nie wspominając. Być może stwierdzi ktoś, że w takim rodzaju „sztuki filmowej” nie sposób zawrzeć całości duchowego wymiaru Kościoła. Zapewne, jednak nie można zapomnieć i o tym, że nawet komedia kształtuje zachowania i postawy oraz kalki postrzegania rzeczywistości. Warto przynajmniej pamiętać o Arystotelesowskiej teorii sztuki, w której uznawał on komedię za środek do kształtowania ludzkich postaw poprzez wyśmianie przerysowanej brzydoty ludzkiej. Dzięki temu ludzie mieli unikać pewnych zachowań i nie podejmować jakichś działań.
Kiedy będziemy ustępowali, ziemia się zatrzęsie
Być może powie ktoś, że przecież tylko chodzi o śmiech i odprężenie. Ale czyż nie za często słyszymy dzisiaj stwierdzenia, że przecież „w telewizji powiedzieli”. Nie bez kozery wszystkie śródtytuły tego felietonu zaczerpnąłem z wypowiedzi mistrza propagandy, niejakiego Józefa Geobbelsa. Sprawność kierowania mentalnością ludzi wcześniej czy później zmienia nawet doskonały świat rancza w folwark zwierzęcy, w którym wszystko można wyjaśnić i uczynić przyswajalnym przez członków społeczności. Lecz od folwarku do kołchozu czy rzeszy jest tylko mały kroczek. Dlatego osobiście zalecałbym nasilenie uwagi i logiczną czujność. A najlepiej dobrą książkę.
Ks. Jacek Świątek