Bitwa pod Mienią
Pod datą 31 października referent Pawliszczew zanotował: „Oddziały rosyjskie wysłane do ściągania podatków nie napotykają trudności w ich ściągnięciu. Np. z majątku Międzyrzec w pow. radzyńskim uzyskano 8.976 rubli bez żadnych środków egzekucyjnych”.
1 listopada K. Krysiński odszedł z Wojsławic na północ i stanął na odpoczynku w Chełmie, gdzie był serdecznie przyjmowany przez mieszkańców. Pamiętnikarz tego zgrupowania J. Rostworowski zapisał, że biskup unicki zaprosił na obiad wszystkich oficerów z tego oddziału. Był to akt wielkiej odwagi bp. J. Kalińskiego. Po obiedzie powstańcy wycofali się z miasta. 2 listopada oddział Ćwieków. Maszerując z Uher na koncentrację do Chełma, niespodziewanie natknął się już na Rosjan. Początkowo zajął Chełm, ale na prośbę mieszkańców wycofał się. W oczekiwaniu na spodziewaną pomoc Ruckiego i Krysińskiego bronił się w rej. Chełma do wieczora, używając rakiet kongrewskich. Słysząc o walce Ćwieków, wspomniany pamiętnikarz z oddziału Krysińskiego zapisał: „Tak ochotnie oddział nasz szykował się do wyprawy, że Krysiński pozwolił raczej niż kazał ruszyć ku Chełmowi”. Pomoc okazała się spóźniona. Nad ranem 3 listopada Krysiński powrócił do swego obozu w Lipniaku, gdzie oczekiwał go 300-osobowy oddział sformowany przez byłego uczestnika powstania wielkopolskiego mjr. J. Etnera. Pod datą 2 listopada Pawliszczew zanotował: „Płk kijowskiego okręgu wojskowego ruszył w pościg za bandą Wierzbickiego [w rzeczywistości Ćwieka – JG], rozbił ją i rozproszył pod Chełmem i w samym Chełmie [w rzeczywistości potyczka nie przyniosła powstańcom większych strat – JG]. Spośród innych band Krysiński poszedł z Chełma na Sawin, Kozłowski na Łęczną, Szydłowski i Leniewski na Majdan Policki”. Naczelnik pow. radzyńskiego 3 listopada donosił, iż: „ok. południa przechodził przez Motwicę oddział powstańców w sile 300 piechoty i 30 konnych. Po trzygodzinnym odpoczynku ruszył w kierunku Wohynia”. Być może był to oddział ze zgrupowania grodzieńskiego W. Wróblewskiego. 3 listopada patrole powstańcze Krysińskiego dokonały poboru ludzi we wsiach Tuczna, Wiski i Huszcza, odległych od garnizonu w Białej o ok. 25 km. Do zgrupowania Krysińskiego w Lipniaku wróciła także część jazdy wysłana nad granicę po broń. Powstańczy organizator pogranicza galicyjskiego zapisał bowiem: „2 listopada, w sobotę, ppłk. Krysińskiemu oddałem 560 sztucerów, 70 tys. amunicji, 75 tys. kapiszonów, który zbliżył się w tym celu do granicy i to zabrał”. 4 listopada połączone oddziały K. Kobylińskiego i L. Lutyńskiego (ok. 300 powstańców) stoczyły pod Mienią bitwę z wojskami carskimi w sile ok. 700 żołnierzy. Kobyliński włączył się do walki zgodnie z rozkazem ppłk. Zielińskiego, który otrzymał w marszu. Niestety rozkaz był spóźniony i nie zdołano go już odwołać. Tak o tej bitwie zapisał P. Powierza: „Wrócił podjazd. Przywiózł wiadomość, że dowódca powstańczy opuścił przed północą okolice Mińska, dowiedziawszy się o przyjściu tam nowych sił rosyjskich 2 rot piechoty i 2 szwadronów dragonów. Informacje te otrzymał już po wysłaniu do Mińska podjazdu celem wywabienia nieprzyjaciela, jak uplanował. Do nas wysłał wiadomość o swoim wycofaniu się, lecz posłaniec nie znalazł nas. W ten sposób naraził nas na bitwę z przeważająca siłą, której sprostać nie mogliśmy. Odebrawszy tę tak fatalną wiadomość, zaczęliśmy się cofać ku koniom. Był najwyższy czas, bo piechota rozsypana w tyralierę już podchodziła do lasu. Gdy siadaliśmy na konie, Kozacy i dragoni byli tuż za nami. Stawianie oporu było bezcelowym. Wyparto nas z lasu i rozpoczęła się gonitwa. Nasze konie pomęczone całonocną jazdą, ustawały. Kozacy dopędzali i zabijali bez pardonu. Dragoni razili z tyłu strzałami ze swoich sztucerów. Pędziłem przy Kobylińskim razem z jego synami. Był ranny w bok. Podtrzymywaliśmy go na koniu i dalej uciekali. Przyłączało się do nas jeszcze kilkunastu partyzantów, ażeby pomóc w uprowadzeniu naczelnika. Dragoni ciągle strzelali, a my nie mogliśmy rozwinąć szybkiego biegu. Wtem padł koń Kobylińskiego. Już nie podniósł się. Wsadzić naczelnika na innego konia nie zdołaliśmy. Był tak osłabiony, że nie mógł się dźwignąć. Zdołał zwrócić się tylko do synów i słabym głosem powiedział: – Ja tu już zostanę, a wam ojcowskim prawem rozkazuję: ratujcie się! Dragoni pędzili na nas ze wzniesionymi szablami. Tak ponieśliśmy największą klęskę w dziejach naszej partii. Zginął naczelnik Kobyliński – tak bardzo przez wszystkich ceniony i ok. 50 powstańców”. A tak o tym starciu zapisał Pawliszczew: „Rotmistrz Stahl von Goldstein wyruszył 5 listopada z Mińska Maz., dopadł grupy Lutyńskiego i pędził ją przez 40 wiorst do wsi Borowe, przy czym uciekinierzy rzucali broń, juki, siodła itp. Równocześnie płk Sokołowski posłał mu rotę na wzmocnienie, a sam podjął marsz na Siennicę, przy czym w starciu, które nastąpiło pod wsią Siodło, w liczbie zabitych znaleziono dowódcę Kobylińskiego”. Pod datą 5 listopada P. Powierza zanotował: „Rozpacz partii po stracie naczelnika Kobylińskiego była wielka. Najbardziej żałowali go białostocczanie. Łączyła nas dawna znajomość. Byliśmy razem od początku powstania pod jego ojcowskim dowództwem. Na drugi dzień synowie udali się na poszukiwanie ojca. Przebrani byli za tamtejszych chłopów. Odnaleźli. Przywieziono go razem z innymi poległymi pod kościół i tam pochowano. Partia nie mogła, niestety, oddać ostatniej posługi swemu ukochanemu wodzowi, bo w bliskości stali Kozacy. Synowie Kobylińskiego do naszej partii już nie wrócili”. Jego starszy syn, Adolf, został pochwycony przez Rosjan i zmarł w więzieniu. Młodszy syn, Konstanty, po dostaniu się do niewoli został zesłany do rot aresztanckich. Żona Kazimierza Kobylińskiego po stracie męża i dzieci zmarła w obłąkaniu.
Józef Geresz