Kółko graniaste
W związku z powyższym ministerstwo od nauczania wymyśla kolejne zmiany w kształceniu nauczycieli. Tym razem, niby logicznie, królowej nauk. Po tych kursach ma być już tylko lepiej. Zdaniem ministerstwa, oczywiście. Jego szefowa bowiem jest przekonana, że problem zaczyna się na etapie tzw. nauczania początkowego i głównie za przyczyną nauczających.
Dlatego też ministerstwo prowadzi badania kompetencji nauczycieli w zakresie matematyki, a jak się już wszystkiego dowie, to rozpocznie program „Szkoła ćwiczeń”. Ma on polegać na wskazaniu placówek, którym najlepiej wychodzi nauczanie. I właśnie one, za dodatkowe pieniądze, będą miejscem praktyk i stażu przyszłych nauczycieli.
Szczytne plany i kolorowa wizja niedalekiej zapewne przyszłości. Tyle że to wyłącznie teoria. Bo jakby się przyjrzeć działaniom ministerstwa i innych wysoko postawionych, nazwijmy to, placówek dydaktycznych, to można mieć wrażenie, że ludzie podejmujący tam decyzje albo nigdy nie chodzili do szkoły (nie mówiąc już o pracy w którejkolwiek z nich), albo zupełnie o tym zapomnieli, albo ktoś ma na nich „teczki”.
Pamiętam, jak przed reformą, która sprezentowała nam gimnazja, wielu nauczycieli cieszyło się, że poskutkuje ona zmniejszeniem liczby uczniów w poszczególnych klasach, co przecież w prosty sposób przekłada się na jakość nauczania. I co? Zmniejszono, a jakże, tyle że liczbę nauczycieli. Ci, którzy mieli szczęście pozostać przy tablicy, niekoniecznie mają odwagę cokolwiek skrytykować, bo przecież zawsze mogą usłyszeć, że na ich miejsce czeka wielu chętnych, którzy narzekać nie będą. Więc co najwyżej po cichu pomarudzą, bo trzeba się jakoś dostosować do okoliczności. Z czegoś należy żyć, a niejednokrotnie i rodzinę wykarmić.
Nie mówię, że nie ma złych nauczycieli. Jednak w aktualnej sytuacji raczej wypada poprawić system, a nie odwoływać się do jednostek. Postawiliśmy (my, czyli kto?) sobie za cel podniesienie statystyki poziomu wykształcenia w kraju i od lat to robimy. Ale liczba wykształciuchów nijak nie chce się przekładać na zawartość wiedzy w ich głowach. A sama idea jest ze stratą dla uczniów zdolnych, bo w klasach, gdzie dominują, nazwijmy to delikatnie: uczniowie z licznymi orzeczeniami, trudno jest pracować efektywnie. O wstydliwym wręcz zakresie wymagań pozwalającym przejść wszystkie klasy liceum nie wspomnę. Więc skąd to zaskoczenie niskim procentem zdawalności?
Powtórzę raz jeszcze: pośród nauczycieli są też ci głupi. Ale może wypadałoby się zastanowić, skąd oni się rekrutują. Czy przypadkiem nie z głupich uczniów, którzy zdają (głupie?) matury (bo szkoły – i egzaminatorzy – chcą pracować), potem na podobnych zasadach kończą studia (w tym nauczycielskie, bo uczelnie chcą żyć), i kółko się zamyka. Kółko graniaste czterokanciaste. A jak już się na kolejnych zakrętach w drodze po zdobycie papierka o te kanty poobijają, to jak mają nie mieć sińców?
Anna Wolańska