Kultura
Źródło: AWAS
Źródło: AWAS

Jej Afryka

Córka wyznawała zasadę, że jeśli pomoże się nawet jednej osobie, to świat stanie się lepszy - przyznała Krystyna Choszcz, która gościła w mieście w ramach „Radzyńskich spotkań z podróżnikami”.

„Moja Afryka” to książka wydana po śmierci autorki - Kingi Choszcz. Mama zmarłej na malarię młodej podróżniczki zajęła się nie tylko wydaniem publikacji, ale również wyruszyła śladami córki do Afryki oraz rozwinęła jej dzieło. W Moree założyła Fundację Freespirit i bibliotekę oraz zespół taneczno-bębniarski.

K. Choszcz pięć lat podróżowała po świecie autostopem. Zawędrowała też do Ghany, do położonej nad oceanem miejscowości Moree. Tam, poruszona losem dziewczynki – Malaiki, która ciężko pracowała w jednym z barów, wykupiła ją. – Córka wyznawała zasadę, że jeśli pomoże się nawet jednej osobie, to świat stanie się lepszy – przyznała K. Choszcz. Po śmierci Kingi matka powzięła plan wędrowania jej śladami. Poleciała do Ghany, do Moree. Docierała do miejsc utrwalonych na fotografiach: ulic, barów, bazarów; odnajdowała uwiecznionych na zdjęciach ludzi. Moree to 30-tysięczne miasto rybackie położone malowniczo nad Zatoką Gwinejską. – Gdyby świat był sprawiedliwy, tam mógłby być raj na ziemi – skomentowała podróżniczka fotografie przedstawiające wybrzeże. Inne zdjęcia pokazywały życie codzienne: brzeg pełen rybackich łodzi, przy których uwijają się rybacy i ich rodziny; miasto – z jedną utwardzoną ulicą, bazarem, wędzarniami ryb przy domach; ciężko pracujące dzieci opiekujące się starszym rodzeństwem.

Problem z podróżowaniem

Zaprezentowany film nakręcony w szkole w Moree, do której uczęszczają członkowie zespołu Freespirit goszczącego w Radzyniu, napawa optymizmem. Choć warunki są spartańskie – w klasie uczy się setka dzieci, czasem brak ławek, a dach jest dziurawy jak sito – maluchy chętnie chodzą do szkoły.

K. Choszcz podkreśliła że Polakom jest stosunkowo łatwo wybrać się nawet w daleką podróż. Inaczej jest z rdzennymi Afrykańczykami. – Aby dzieci z Ghany mogły przyjechać do Polski, trzeba było zacząć od sporządzenia aktów urodzenia. Następny problem to kwestia pisowni imion i nazwisk. Trzeba było je również „przełożyć” z języka miejscowego na angielski, który jest językiem urzędowym w Ghanie – podkreśliła K. Choszcz.

Przybyli na spotkanie mieli liczne pytania dotyczące życia codziennego, nauki, ale także małżeństw oraz religii.

Anna Wasak