Komentarze
Kto sieje wiatr…

Kto sieje wiatr…

...ten zbiera burzę. Stara maksyma ma się w Polsce doskonale. Docierają do nas kolejne doniesienia o publikowanych informacjach pozyskanych z nielegalnych podsłuchów zakładanych w warszawskich restauracjach goszczących w salach vipowskich polityków i biznesmenów.

Jedni się cieszą, że w ten oto właśnie sposób światło dzienne ujrzały skwapliwie strzeżone szwindle ludzi z pierwszych stron gazet, inni załamują ręce nad szybującym lotem koszącym standardy życia publicznego w Polsce i upadkiem moralności. Cóż, mleko się rozlało. Przy okazji wyszło na jaw, że problem jest daleko bardziej złożony.

Najpierw fakty.

Sprawdzana jest nasza poczta internetowa – specjalne programy wyszukują słów kluczy, informując o znalezieniu podejrzanych notatek, maili odpowiednie służby. Niedawno Microsoft wprowadził nakładkę na system operacyjny windows wykrywający nielegalne kopie systemu. Powszechne są dziś programy szpiegujące ruchy palców na klawiaturze komputera, zapisujące strony logowania, drobiazgowo śledzące przemieszczanie się w sieci, analizujące profil jej użytkownika jako potencjalnego konsumenta. Kto nie wierzy, niech wpisze kilka razy w wyszukiwarkę nazwę poszukiwanego przedmiotu, usługi, hotelu itp., a potem zwróci uwagę, jakie reklamy „chodzą za nim”, wyświetlając się na odwiedzanych przezeń stronach. Nie wiem, jak to działa, ale działa skutecznie. I mnie wkurza.

Nowoczesna technika pozwala zdalnie włączyć mikrofon telefonu komórkowego i np. transmitować rozmowę. Nie ma problemu z podsłuchiwaniem rozmów, korzystając z laserowego czytnika przekazującego mikrodrgania z okiennej szyby, traktowanej jako membrana. Nie tak dawno takie i podobne gadżety można było zobaczyć w filmach z udziałem agenta 007, dziś są w posiadaniu nie tylko odpowiednich służb, ale też zwyczajnych ludzi.

Każda rozmowa telefoniczna (z mocy prawa) jest przechowywana przez operatorów sieci komórkowych przez pięć lat (swego czasu mówiło się, by ten czas wydłużyć do dziesięciu!). Możliwy jest dostęp do treści wysłanych esemesów. Łatwość, z jaką jeden z moich znajomych je zdobył, poraża. Wystarczy?

Przed 2007 r. jednym z argumentów w kampanii wyborczej PO był brak zgody na „państwo policyjne” rzekomo stworzone przez PiS. Jeszcze w 2010 r. Donald Tusk, komentując doniesienia „Gazety Wyborczej”, był łaskaw zauważyć, że „tamta władza chętnie korzystała z tego typu narzędzi i podsłuchiwała, obserwowała czy prowokowała nie tylko dziennikarzy”. Jak jest naprawdę? Szacuje się, że tylko w 2011 r. służby, policja – w świetle afirmowanego przez koalicję PO-PiS prawa – sięgały po nasze billingi blisko 2 mln razy! Skala zjawisk jest tak duża, że na inwigilację obywateli w naszym kraju uwagę zwracają nawet europejskie instytucje. Przepisy regulujące kwestie zaskarżyli do Trybunału Konstytucyjnego rzecznik praw obywatelskich i prokurator generalny. Ze skutkiem nieznanym. Jeśli ktoś uważał, że rewelacje Edwarda Snowdena – byłego pracownika CIA, który ujawnił skalę inwigilacji rozmów telefonicznych, maili i serwisów społecznościowych – dotyczą tylko USA, to jest w błędzie. Orwellowski Wielki Brat czujnie strzeże także Polaków.

Ten sam D. Tusk parę lat później tłumaczył, bagatelizując problem: „Ja nie mam szczególnych uwag do tych zapisów. Nie uważam, żeby praktyka odbiegała od normy. Nie jest przecież tak, że ktoś ma kaprys i zakłada komuś podsłuch. A sprawa billingów nie jest szczególnie inwazyjną techniką”. Ot, takie tam drobiazgi…

Hipokryzja do kwadratu.

Kto sieje wiatr, ten zbiera burzę, panie premierze. Proszę się nie dziwić, że podsłuchujący sam stał się podsłuchiwanym. Że przykład z góry, niejasne prawo, dwulicowość zachęcają do działania tych z dołu. Nosił wilk razy kilka…

Ks. Paweł Siedlanowski