Memory, find, Siara… i wszystko jasne
Sołtys Radek (dla przyjaciół minister spraw zagranicznych Rzeczpospolitej Polskiej) zakrzyknął nawet na twitterze: „Habemus Praesidentum Europae!”. Cóż, pewna frakcja w naszej polityce z lubością stara się odwoływać do elementów związanych z papiestwem: Marek Siwiec z lubością na żądanie Aleksandra Kwaśniewskiego całował kielecką ziemię, a skoligacona z nimi bliżej posłanka na paradzie „równości” wzywała, by ludzie o innej orientacji zmienili oblicze ziemi, tej ziemi.
Pomijając jednak kwestię orientacji, politycznej oczywiście, ministra Sikorskiego, raczej nie dziwi jego mentalne skumanie się z frakcją lewacką. Jak pisałem tydzień temu – liberalizmy zawsze się spotkają i podadzą sobie rączęta. Gdy w sobotę grzmiały korki od szampanów oraz radosne drgawki TVN24, przypomniałem sobie dokładnie ową frazę, którą wypowiada Janusz Rewiński w filmie „Killer”.
Z wynajętych cokołów, w gwarze głupim i próżnym
Aby jednak nie zaczynać od malkontenctwa, przyznaję, że ważnym dla polskiego prestiżu i znaczenia na arenie międzynarodowej jest posiadanie swojego przedstawicielstwa w rozlicznych gremiach i na możliwie najwyższych stanowiskach. Każda organizacja i każda firma dobrze o tym wie. Problem tylko w tym, aby ów przedstawiciel był osobą odpowiednią do tego stanowiska. Wybór Polaka na Stolicę Piotrową w 1978 r. nie zostałby w ogóle przez świat zauważony, gdyby papieżem nie został Karol Wojtyła. Być może przez pół roku zachwycano by się lub obserwowano pierwszego lepszego Polaka na tym stanowisku, ale byłby on traktowany jak baba z brodą w prowincjonalnym cyrku – śmieszny, pokraczny i niepoważny. Istotnym dla naszego interesu narodowego jest posyłać odpowiednich ludzi w odpowiednie miejsca. Czy Donald Tusk jest odpowiedni do zabezpieczania polskich interesów na tym stanowisku? Nie wiem, a właściwie raczej nie jestem do tego przekonany. Wystarczy tylko przyjrzeć się paru elementom jego premierostwa w naszym kraju, by wątpliwości pojawiły się niczym grzyby po deszczu. Nawet jeśli przyjąć, że udało mu się przeprowadzić w miarę spokojnie nasz kraj przez czas kryzysu (choć skutki tego przeprowadzenia odczujemy dopiero po latach, gdy trzeba będzie spłacać długi zaciągnięte na ten sukces), to nie sposób nie zauważyć, że było to możliwe nie dzięki jego charyzmie czy umiejętnościom politycznym, ale sprawnie działającej maszynce do głosowania w parlamencie. A nawet gdyby przyjąć, że umiał stworzyć taką maszynkę, to znowu nie sposób oprzeć się wrażeniu, że stanowiła i stanowi siatkę interesów poszczególnych osób, dla których Donald Tusk był gwarantem spokojnego załatwiania własnych spraw (vide – sprawa posłanki Sawickiej, która „niewinnie” wzięła). Natrętnie wmawiana nam teza o nieustępliwości polskiego premiera wobec wschodniego sąsiada upada, gdy tylko przypomnimy sobie sprawę śledztwa smoleńskiego czy chociażby zakazy wwozu polskich produktów do Rosji, dowolnie wprowadzane i znoszone, jak się panu na Kremlu, a nie w Warszawie podobało. Podobnie zresztą ze stosunkami z Niemcami. Smyczowatą zależność czuć aż nadto. Jeśli więc nie zdolności premiera zdecydowały (bo to widać jasno nie tylko na polskiej ziemi, ale i w europejskich stolicach), to trzeba odpowiedzieć sobie na całkiem inne pytania.
Chciałbym spocząć na Pere Lachaise
Zasadniczym jest więc znalezienie odpowiedzi na pytanie: komu, dlaczego i za jaką cenę zawdzięczamy wywindowanie Donalda Tuska na pozycję przewodniczącego Rady Europejskiej? Na stanowisko, które raczej poza prestiżem nie jest zbytnio znaczące w samej Unii Europejskiej. Być może po dokonaniu unifikacji monetarnej, ekonomicznej, politycznej i prawnej będzie ono coś znaczyło. Dzisiaj stanowi tylko element koordynujący działania rady, tak by z jej spotkań nie można było wysnuć wniosku, że UE jest w czymś niejednomyślna. Kompetencje przewodniczącego są bowiem bardzo ograniczone: przewodniczy Radzie Europejskiej i prowadzi jej prace, zapewnia przygotowanie i ciągłość prac Rady Europejskiej we współpracy z przewodniczącym komisji i na podstawie prac rady do spraw ogólnych, wspomaga osiąganie spójności i konsensusu w Radzie Europejskiej, przedstawia Parlamentowi Europejskiemu sprawozdanie z każdego posiedzenia Rady Europejskiej oraz (i to jest najciekawsze) na swoim poziomie i w zakresie swojej właściwości zapewnia reprezentację UE na zewnątrz w sprawach dotyczących wspólnej polityki zagranicznej i bezpieczeństwa. Kto więc wyznacza ów „poziom i kompetencje”? Ano szefowie państw, które stanowią europejski kołchoz. A w ich gronie zasadnicze skrzypce grają Niemcy. To niemiecka kanclerz (przez satyryków nazywana Makrelą) uzyskała przez te nominacje najwięcej: dokumentację szczytów będzie przygotowywał jej ulubiony polityk, który dodatkowo nie zakłóci niemieckich kontaktów z Rosją, a mianowaniem Włoszki utarła nosa Francuzom, poddając w małą wątpliwość ich hegemonię na południu Europy. I dodatkowo sprawiła prezent panu Władimirowi, gdyż wszystko wskazuje na to, że centrum władzy w Polsce przesunie się teraz w stronę Pałacu Namiestnikowskiego, którego lokator nie od dzisiaj z rzewnością wspomina polowania w białoruskich lasach.
Podniesiono czy spuszczono kurtynę?
Zdaniem Winstona Churchilla powinniśmy sobie dzisiaj dokładnie przypomnieć. Obronność Polski w ramach NATO staje się coraz bardziej fikcyjna (bo jak można inaczej potraktować działania paktu wobec tego, co dzieje się na Ukrainie?). Być może kurtyna z metalu opada coraz bardziej na Odrze i Nysie. Jakąś próbą ucieczki przed tym wydaje się nagłe wprowadzanie waluty europejskiej w kolejnym kraju nadbałtyckim, choć przecież jest to działanie jak najbardziej odwracalne. Być może potrzeba jeszcze trochę czasu i jeszcze trochę oswojenia społeczeństwa, by ktoś mógł podnieść słuchawkę, wcisnąć przycisk pamięci i oświadczyć: „I wszystko jasne”. Nominacja Donalda Tuska nie przyniesie nam raczej żadnych korzyści, jeśli u nas nie obejmie władzy frakcja myśląca polską racją stanu. I nie piszę tutaj ani o PiS ani o korwinistach, ani o nacjonalistach. Piszę o polskich państwowcach, których dzisiaj jak na lekarstwo. Mianowanie Ewy Kopacz na premiera pogrąży nas tylko w sporach ideologicznych i debatach o wykorzystywaniu mechanizmów państwa dla interesów politycznych (jeśli pamięta się wypowiedzi i działania pani marszałek). A paluszek przy przycisku „Memory” coraz bliżej…
Ks. Jacek Świątek