Niczego nie spłodzisz, boś pan eunuch!
Nic więc dziwnego, że nawet komuniści z jednej strony preferowali sojusz robotniczo-chłopski, z drugiej puszczali oko do pisarzy, inżynierów, środowisk akademickich, hołubiąc i nagradzając ponad miarę poprawnych ideologicznie osobników. Walka o zdobycie władzy toczyła się - i toczy po dziś dzień - na poziomie mas, ale jej utrzymanie zależy od przychylności (bądź jej braku) middle class.
Ją trzeba pozyskać! Wszystkie chwyty są dozwolone: obietnice, przekupstwo, nadawanie przywilejów, budowanie opozycji wobec wyimaginowanego wroga. Strategia, którą możemy dziś zaobserwować, zasadza się na wmawianiu jej, iż tylko aktualnie sprawująca władzę siła polityczna jest w stanie zagwarantować bezpieczeństwo, zatrzymać inwazję bliżej niesprecyzowanych „mściwych, nienawistnych” sił, które chcą zmieść z powierzchni ziemi istniejący porządek. Doskonale przy tym rządzący wykorzystują jej słabości: brak wykształcenia (pomimo posiadania dyplomów uczelni-widm, zasadniczo zainteresowanych terminowymi wpływami czesnego), nieznajomość historii, poczucie przynależności do tzw. lepszego świata, umiłowania „jarisek” i wczasów last minut w Egipcie, pętla kredytowa generująca lęk przed utratą „małej stabilizacji”. Starszą generację stosunkowo łatwo w szyku utrzymać groźbą rozliczenia przeszłości i ujawnieniem kompromitujących faktów. Generalnie zasada jest taka: my wam gwarantujemy przywileje, poczucie przynależności do lepszego świata, wy na nas głosujcie i udzielajcie jedynie słusznych odpowiedzi, gdy zadzwoni ankieter. Nie zastanawiajcie się zbyt wiele, nie kombinujcie, bo przyjdą pisiory i zrobią z Polski jeden wielki łagier. Jasne? Czyli macie być inteligencją bez inteligencji. Podatną na trendy i chylącą czoło przed mędrcami z Brukseli, co to wiedzą wszystko: jaką krzywiznę powinien posiadać banan, jaką moc ma mieć silnik odkurzacza, jak jasno ma świecić żarówka, ale też jaka jest recepta na szczęście pana przebranego za panią i odwrotnie. Historia (szczególnie ta najbliższa) jest passé – lepiej w nią się nie zagłębiać, bo jeszcze jej demony się obudzą. Jeśli już po nią sięgać, to tylko w wydaniu sprawdzonych i uznanych autorytetów. Ot, co!
Nic dziwnego, że diagnoza choroby jest surowa. A. Nalaskowski pisze: „ziemkiewiczowskie „polactwo”, te „lemingi” czy „wykształciuchy” to nowa grupa, stosunkowo nowa – to inteligencja bez inteligencji historycznej i wykształceni barbarzyńcy […], ale niejednokrotnie z wysokim IQ, który niczego nie załatwia, bo inteligencja bez wiedzy jest jak stolarz bez desek, jak sokowirówka bez owoców. I te owoce są im podawane przez Grossa, którego teksty dają się porównać z prawdziwością opowieści o przygodach Indiany Jonesa, przez Holland, przez popularny dziennik, który jak ognia boi się polskiej inteligencji, a ta wciąż zbyt wiele wie i pamięta powinna głośno za niegdysiejszym bohaterem wrzeszczeć „p…. nie rodzę!”. Boś pan eunuch! Niczego nie urodzisz, ale też niczego nie spłodzisz. Transparent na miejscu, prawdziwy i do bólu w swym przekazie jasny” (A. Nalaskowski, Ortodoksja i chaos, Kraków 2013, s. 20).
„Jakoś to będzie” – to ulubione powiedzenie lemingów. Zniszczyć, ośmieszyć, unicestwić, przyjąć bezkrytycznie nowe, a potem się zobaczy – to z kolei motto działania „nowego Polaka” – Europejczyka, miłującego homoseksualistów, wędrowniczka po faceeboku, czerpiącego wiedzę o świecie z ćwierkania twittera. To „potem się zobaczy” pociąga i wabi, rozbudza loteryjną ciekawość. Codzienność przypominająca grę w (ruską?) ruletkę? Fascynujące!
Ale tu o Polskę chodzi, panowie i panie. Od artystów i współczesnych pisarzy – szmalcowników, kupczących emocjami i żerujących na naszej ignorancji, polityków spętanych lękiem przed utratą wpływów trudno wymagać logiki. Ale wy zachowajcie przynajmniej resztki przyzwoitości i honoru. Choć tyle.
Ks. Paweł Siedlanowski