Obława w Mikłusach
22 stycznia Rząd Narodowy wydał manifest w rocznicę nocy styczniowej. Romuald Traugutt pisał m.in.: „Obywatele! Z dniem dzisiejszym kończy się rok pierwszy naszego powstania… Wróg nazwał nas buntownikami, bandytami. Sprzymierzeńcy Moskwy okrzyczeli nas komunistami, kiedy RN ogłosił uwłaszczenie kmieci. Jedni teologowie przypisywali nam ateizm, drudzy ultramontanizm, kiedy RN uchwalił równouprawnienie wyznań… Ani stryczek, ani stepy Sybiru nie powstrzymają dzieła w imię Boże rozpoczętego, którego hasłem: «Wolność, Równość, Niepodległość»”.
Równocześnie rząd rosyjski opublikował oświadczenie o treści: „Powstanie polskie, któremu w dniu 22 stycznia minął rok, zbliża się ku końcowi – co do tego nie ma wątpliwości. Upadło ono i moralnie, i materialnie. Jego stronę moralną zabiła nasza energiczna i dalekowzroczna polityka, zaś stronę materialną zdruzgotała siła naszego dzielnego wojska”. Można mieć wątpliwości odnośnie strony moralnej – tzw. konwencji Alvenslebena, ogłoszenie dziwnej amnestii, która nie obejmowała walczących, a jednocześnie mianowanie gen. Berga do utopienia powstania we krwi.
Wysłany z Radzymina 23 stycznia oddział lotny mjr. Gofdettera ujął w pobliżu Zegrza bitnego dowódcę powstańczego – działającego dotąd na Podlasiu Józefa Jankowskiego, który w ostatnim czasie przyjął nazwisko Szydłowski, oraz jadącego z nim, a pochodzącego rodem z Litwy, Kniaziewicza. 24 stycznia – za udział w „buncie” – został aresztowany chłop ze wsi Leszczanka Maciej Izdebski. Do Księżopola koło Sokołowa Podlaskiego przybyło dwóch nowych powstańców z dawnego oddziału Brandta działającego na Kurpiowszczyźnie. We wsi Zuzela przeprawili się oni na lewą stronę Bugu do województwa podlaskiego. Jeden z nich, Konstanty Borowski, tak wspominał sytuację na Podlasiu w styczniu 1864 r.: „Była już zima. Znaleźliśmy się wśród drobnej podlaskiej szlachty, gdzie nas w pierwszej po drodze wsi postawiono jako powstańców na kwaterze. Naród podlaski, a szczególnie drobna szlachta, był od wieków dzielnym polskim narodem. Patrioci to wielcy, kochający prawdziwie tę drogą Polskę, tę ziemię swą, matkę – ojczyznę. Oni byli duszą i ciałem powstania. Na ich to Podlasiu najdłużej trwało powstanie. A z iluż to wsi ci biedni Podlasiacy popłacili kontrybucje! Za każde schwytanie przez Moskali powstańca we wsi kontrybucja. Za przejście oddziału przez wieś kontrybucja. Za danie podwód powstańcom kontrybucja…”. Potwierdza to referent rosyjski Pawliszczew, pisząc: „Zostanie nałożona kara na te wioski, w których schwytano powstańców (…), a także na wioski: Gródek, Wiśniew, Zembry, na majątki, w granicach których została 21 stycznia zatrzymana przez czterech buntowników poczta”. Borowski zanotował jeszcze: „Płacili kontrybucję całymi wsiami i to najmniej już po 5 rubli z każdego domu. I ci biedni ludzie, gnębieni ciężkimi kontrybucjami, zamykani w więzieniach, gnani w śnieżne stepy Syberii, nie sarkali, nie złorzeczyli powstaniowi. Cierpieli, kojąc swe bóle bezgraniczną miłością swej ziemi, swej ojczyzny”. Okazało się – jak zapisał Borowski – że dogasające powstanie najdłużej trzymało się na Podlasiu – prawie do połowy 1864 r.
Autor zanotował, iż w grudniu 1863 r. przywieziono do Księżopola od organizatora z Łosic kożuszki, buty i trochę bielizny. Dalej wspominał: „W styczniu 1864 r. dano nam znać, że w powiecie łukowskim organizuje się oddział. Postanowiliśmy udać się tam natychmiast i wstąpić do owego oddziału… Gdyśmy stanęli w jakiejś wsi, zdaje się, że w Celinach pod Łukowem, zjawił się u nas na kwaterze młody człowiek, biorący czynny udział w organizacji tego oddziału, nazwiskiem Julian Radzikowski, chłopak z porządnej szlacheckiej rodziny, i oznajmił nam, że oddział organizuje dowódca Jastrzębski [ze wsi Borki-Kosy – J.G.], że kilkadziesiąt koni kawalerii już sformowano i rozstawiono po okolicznych wsiach na kwaterach, a w poniedziałek – mówi on (było to bowiem w piątek) – piechota, która częściowo rozmieszczona jest po wsiach, zbierze się w jednej wsi i tam uzbrojoną zostanie”. Wtedy jeszcze nikt nie spodziewał się, że ów młody Julian Radzikowski jest zdrajcą i pracuje dla Rosjan. 23 stycznia szykujących się powstańców przybyłych spod Sokołowa zabrał ów Radzikowski ze sobą, zawiózł do wsi Mikłusy w parafii Trzebieszów i ulokował tymczasowo na kwaterach u swojej krewnej – wdowy. „W Mikłusach zastaliśmy kilku powstańców również na kwaterach, czekających otrzymania broni i wstąpienia do nowo formującego się oddziału” – odnotował Borowski. Początkowo nie wydało mu się dziwne, że Radzikowski zalecił im, by nie oddalali się ze wsi, aż do wezwania pod broń. Zmęczeni kandydaci do walki spali przez cały dzień, 24 stycznia, na swojej kwaterze. W tym czasie Radzikowski udał się do garnizonu rosyjskiego i zmówił się z tamtejszymi oficerami. 25 stycznia, w niedzielną noc, sprowadził żołnierzy rosyjskich do Mikłus. Najpierw przyszedł sprawdzić, czy powstańcy są na miejscu. Zapewnił swą krewną, że Moskali nigdzie nie ma. Godzinę później żołnierze rosyjscy byli już pod domem. Zanim weszli do alkierza, Borowski błyskawicznie wybił pięścią ramę i wyskoczył przez okno, uciekając rowem. Był tylko w koszuli i w spodniach, bez butów. Stojąc w krzakach, po kolana w wodzie, dowiedział się, że Rosjanie wyłapali wszystkich jego kolegów. Zziajany, przemoczony, zziębnięty, z ustami pełnymi krwi, gdyż wyskakując, pokaleczył się, dobiegł do wsi Zaolszynie. Tu zaalarmował stojących na kwaterach powstańców, zaś ci natychmiast pojechali do okolicznych wsi, zawiadamiając obozujących o niebezpieczeństwie. Obława, która zaczęła się w Mikłusach, „chybiła celu”.
Józef Geresz