Komentarze
Homo szympans

Homo szympans

Uff… Pół dystansu maratonu wyborczego zaplanowanego na lata 2014-2015 w niedzielę będziemy mieli za sobą. Jeszcze tylko prezydenckie i parlamentarne w przyszłym roku, i już po ptakach. Przynajmniej na trzy lata.

Piszę te słowa z lekko gorzkawym sarkazmem. Przekonywani jesteśmy nie od dzisiaj, że możliwość udziału w wyborach władz poszczególnych szczebli to święto demokracji. Że człowiek, jako zwierzę społeczne, realizuje swoje przyrodzone prawa i może „ruszać z posad bryłę świata”, wrzucając kartkę wyborczą do urny.

Nawet z ambon i spod kardynalskich biretów płyną słowa zachęty do udziału w tym „show elekcyjnym”. Lecz trzeba powiedzieć sobie wyraźnie, że jaka demokracja, takie i święto. Przy czym od razu zaznaczam, że nie chodzi mi o dylematy techniczne głosowania, gdyż te wady można zawsze, przy użyciu różnych środków technicznych i prawnych, wyeliminować. Zasadniczy problem systemu ustrojowego naszego (i nie tylko naszego) państwa leży raczej w tym, co nazwać można „istotą systemu demokratycznego”, a mianowicie w elektoracie. Wszystkie słowniki podają, że demokracja jest władzą „ludu, przez lud i dla ludu” (by zacytować słynną mowę gettysburską Abrahama Lincolna z 1863 r.). Clou problemu sprowadza się zatem do owej bazy zasadniczej. Od niej zależy jakość i możliwości systemu, który tak ponoć „ukochaliśmy”. A mój dylemat leży w tym, iż do końca nie jestem pewien, czy głosuje naród, czy motłoch? Tak, wiem, że natychmiast podniosą się głosy oburzenia i zasadnicza część z Państwa poczuje się osobiście dotknięta. Tę ewentualność biorę pod uwagę, pisząc te słowa. Ale prawda bywa zazwyczaj bolesna. Tylko pozwólcie, zanim zawiedziecie mnie na szafot i strącicie z polskiej skały tarpejskiej, że dodam jedno wyjaśnienie. Otóż nie jestem pewien, kto jest temu winien, iż bliżej nam do plebsu z czasów rewolucji francuskiej czy sowieckiej, aniżeli do obywateli z ateńskiego areopagu. Ten dylemat czeka jeszcze na rozwiązanie. Pozwólcie jednak, że pokrótce uzasadnię swoją konstatację.

Mituman

Przyglądając się kampanii wyborczej do samorządów, odniosłem wrażenie, że jestem (przynajmniej ja) traktowany przez kandydujących i ich sztaby jak zwykły idiota. A przynajmniej jak element stada zwierząt nazywanych dla żartu homo sapiens. Gros haseł wypisanych na plakatach i zamieszczanych w spotach wyborczych oraz na ulotkach agitacyjnych odnosiło się do (przyjętej zapewne jako aksjomat) właściwego temu gatunkowi strachu, głupoty i próżniactwa. Jedni przekonywali mnie, że jak ich nie wybiorę, to samorządy stracą możliwość zyskiwania dodatkowych funduszy z budżetu centralnego i unijnego. Widocznie zapomnieli, że przed akcesją do UE przekonywani byliśmy, iż zasadniczym elementem działania mechanizmów wspomagających jest przejrzystość przetargowa i żadne kolesiostwo nie przejdzie. Co więcej, jeśli umieszczają takie hasełko na swoim plakacie, to dają sygnał społeczeństwu, iż nie ważny jest mądry gospodarz lokalny, ale taki, który jest częścią układu władzy i koryta. Innymi słowy można by na plakacie umieścić takie zdanie: Wybierzcie nas – my wam załatwimy! (bo jeśli nas nie wybierzecie, to my was załatwimy). Głupotę uwidaczniało w tej kampanii ciągłe pojawianie się kandydatów bezpartyjnych, apartyjnych, pozapartyjnych, ponadpartyjnych et consortes. Wynika to zapewne z panującego powszechnie przekonania, iż przynależność do partii politycznej jest wynikiem zaradności i sprytu, warunkujących profity i łatwy grosz. Stąd dzisiejszy system partyjny w Polsce (i nie tylko) przypomina konglomerat plemion i klanów. Tymczasem partie polityczne różni (a przynajmniej powinno różnić) podejście do rzeczywistości i rozpoznanie wartości nią rządzących. Nawet najlichszy system partyjny na tym się osadza. Dlatego nie ma i nie będzie nigdy kandydata apartyjnego. Zawsze w którąś stronę będzie mu bliżej, bo każdy posiada swój światopogląd. Jeśli nawet nie będzie należał do jakiejś partii, to będzie w jej orbicie. Owszem, może być kunktatorem, ale to sprawdza się na krótką metę. Nie jest możliwe, by wybory były apartyjne, gdyż z natury stanowią wybór nie pomiędzy zarządcami, ale pomiędzy filozofiami sprawowania władzy. O próżniactwie, na którym bazuje wielu kandydatów, można pisać i pisać. Wszyscy bowiem chcą naszej szczęśliwości, rozkoszy i beztroski. I wszyscy zapewniają, że otrzymamy to bez pracy własnej i bez własnej odpowiedzialności za swoją egzystencję. Wyborcy więc traktowani są jak stworzenia, które można wziąć strachem, pochlebstwem i bazować na wrodzonej głupocie. To już nawet nie jest plebs, ale hodowla homo non sapiens.

Samozatrucie sobą

Problem bazy wyborczej, tzn. ludu, wynika nie tylko z podejścia polityków (lokalnych i krajowych) do pozostałych obywateli. On jest także widoczny w różnego rodzaju sondażach zadowolenia z życia. Nie twierdzę, że dzisiejszy stan gospodarczy jest zachwycający i nic mu nie brakuje (jest raczej odwrotnie). Lecz kiedy czytam, że w jakimś mieście czy gminie spada bezrobocie, pojawiają się miejsca rozrywki (i tej kulinarnej, i tej wyższej z zakresu sztuki), że dostępność (i to darmowa, co moim zdaniem jest niestety lekko deprawujące) różnorakich dóbr publicznych staje się powszechniejsza, a równocześnie dowiaduję się, że mieszkańcy danego terenu wykazują zadowolenie z życia bliskie zeru, to zastanawiam się, czy nie jestem w jakimś świecie równoległym. Być może wynika to z faktu, iż każdy z nas chciałby być młody, piękny i bogaty. Lecz, logicznie rzecz biorąc, takie nastawienie do życia i oczekiwania od niego stanowią kanwę permanentnego niezadowolenia, stanowiąc przyzwolenie na wyścig szczurów, i to biegnących z wieczną zadyszką. Metą zaś (choć wydaje się ona tylko idealnym kresem) jest popadnięcie w działania zawarte w triadzie: korek – worek – rozporek. Lub pranie po gębie nacjonalistów, masonów, Żydów, kleru i cyklistów.

Łamany kołem szczęścia

Sam mechanizm demokratyczny jeszcze nic nie znaczy. Historia daje tego dość jasne dowody. Sokrates został demokratycznie osądzony na śmierć, a wobec Cieśli z Nazaretu tłum wołał: „Na krzyż!”. Demokracja zależy nie od sprawnych mechanizmów, ale od ludu, któremu ten mechanizm dano do rąk. Dlatego Stagiryta był przekonany, że pomiędzy rządem ludu a rządem motłochu jest nikła granica. Cóż, do wyborów iść trzeba. Warto pamiętać jednak, by przy urnie stanął nie człekokształtny, ale człowiek. Przed wyborami trzeba więc popatrzeć dokładnie w lusterko.

Ks. Jacek Świątek