Będą głupoty sztandar nieść
Stres i psychiczne napięcie powodowane sumowaniem zysków i strat firmy, w której jest ona zatrudniona, musi przecież znaleźć ujście, by człowieka nie doprowadzić do szału. Paradygmat Bogumiła i Barbary Niechciców realizuje się doskonale w stadłach księgowych, gdy kończy się stare i zaczyna nowe.
Pomijając jednak domniemania i sugestie zawarte w powyższym powiedzeniu, warto zwrócić uwagę na samą trudność podliczenia tego, co odeszło już w przeszłość. Z tym kłopotem mierzyć się muszą wszyscy komentatorzy wydarzeń społecznych, którzy chcą rzetelnie i w miarę dokładnie zaznaczyć to, co w mijającym roku stanowiło najważniejsze wydarzenie. Również i ja sam przeżywam stres z tym związany, a trudność ta może stanowić doskonały argument za zachowaniem praktyki celibatu w Kościele katolickim. Nie mając bowiem „drugiej połówki”, nie narażam jej na torturę.
Rok 2014 był swoiście bogatym i trudno w paru zdaniach podsumować to wszystko, co się w nim wydarzyło. Trudność ta płynie również i z tego, że dokładna analiza musiałaby obejmować o wiele większy kawałek czasu niż 365 dni upływającego roku. Pozwolę sobie zatem na pewną dowolność i postaram się wskazać na te wydarzenia, które moim zdaniem nie tyle stanowią kamienie milowe w pędzącej historii świata, ile raczej takie, które odsłaniają postępującą degrengoladę intelektualną obecnego świata. Moim skromnym zdaniem ta właśnie (r)ewolucja stanowi najbardziej o kondycji ludzkiego gatunku, a przez to również o kondycji naszego świata.
To nie blondynki u nas wiodą prym
Na pierwszy plan w mijającym roku w Kościele wysuwa się oczywiście cała burza związana z Nadzwyczajną Sesją Synodu Biskupów, a szczególnie to, co działo się wokół dokumentu końcowego. Oczywiście można podsumować to wydarzenie jako swoisty sposób policzenia siły każdego ze „stronnictw” w ramach wspólnoty wierzących. Można także doszukiwać się działania „ciemnych sił” w Kościele. Wydaje mi się jednak, że najważniejsze w całej sprawie jest (niestety) pokazanie kondycji współczesnych katolików. Nie idzie jednak o wskazywanie na procenty akceptacji poszczególnych prawd wiary czy zasad moralnych. Ilość herezji i apostazji w ciągu tysiącleci pokazuje dość dokładnie, że stan kryzysu jest normalnym sposobem życia wspólnoty wierzących. Idzie o coś innego, a mianowicie o poddaństwo intelektualne wiernych przekazowi medialnemu świata.
Ważniejszym dla wierzących jest to, co powiedzą żurnaliści, aniżeli to, co jest głoszone przez hierarchię. Przykładem może być recepcja nauczania papieża. George Weigel w ostatnim numerze „First Things”, analizując tzw. efekt Franciszka, zwrócił uwagę na wybiórczość i manipulowanie wypowiedziami następcy św. Piotra. Cała wypowiedź papieża dotyczyła poszukiwania wiary przez osoby homoseksualne („Who am I to judge them if they’re seeking the Lord in good faith?”). Ograniczenie jednak przez prasę wypowiedzi Franciszka do pierwszego członu („Who am I to judge them?”) spowodowała, iż większość ludzi na świecie (wierzących również) uznała, że Kościół neguje własną dotychczasową naukę o tym zboczeniu. Efektem była dokładna polaryzacja stanowisk pomiędzy tzw. modernistami i tradycjonalistami w łonie Kościoła. Weigel zauważa tę tendencję również w sekowaniu wypowiedzi papieża np. o aborcji (jasny sprzeciw wyrażony przez niego w czasie wizyty w Parlamencie Europejskim), podkreślaniu tradycyjnego modelu rodziny (chociażby przesłanie do Rodzin Szensztackich) czy też nauczaniu o działaniu szatana we współczesnym świecie (jak podkreśla, żaden papież w ostatnich czasach tak wiele o tym nie mówił). Wszystko to wskazuje na to, że wierzący dają się doskonale sterować medialnym przekazom, co pozwala na dokładne rozpracowywanie Kościoła u podstaw.
Mądry usłyszy zaraz: Głupiego rżnie!
Indolencja intelektualna zauważalna jest nie tylko na szczytach, ale również u podstaw. Dwa wydarzenia z naszej diecezji pokazują to dokładnie. W jednej z wiosek pani nauczycielka wykazała się ponoć „inicjatywą” i bez wiedzy rodziców uczyła gimnazjalistów (15 lat) nakładania prezerwatywy na model, za który robił banan. Reporter mediów katolickich (prasy i rozgłośni) przedstawiający to zdarzenie bez wahania przyjął tłumaczenie, że przecież taka jest podstawa programowa. A wystarczyło zajrzeć do dokumentu, w którym czytamy, że uczeń III klasy gimnazjum „przedstawia podstawowe zasady profilaktyki chorób przenoszonych drogą płciową.” O manewrowaniu gumką lateksową jakoś nic tutaj nie ma. Co więcej, w sprawach związanych z przygotowaniem do życia w rodzinie na tym etapie rozwojowym ucznia najważniejsze zdanie mają rodzice. Nazywanie ich przez dyrektora szkoły hipokrytami jest totalnym uzurpowaniem sobie prawa nadrzędności względem rodzicieli. I nie zmienia tego fakt wybudowania przez niego tego czy tamtego. Pomijam już, iż nauczanie Kościoła w tej kwestii jest jasne (chociażby encyklika „Humanae vitae” bł. Pawła VI) i stwierdzenie dziennikarza, że ocenę pozostawia czytelnikom czy słuchaczom, mediom katolickim raczej nie przystoi. Można przecież było pani zadać pytanie, czy czasu spożytkowanego na zabawy prezerwatywą nie mogła poświęcić na omówienie chociażby wierności lub wstrzemięźliwości. Ach nie, przecież to byłoby średniowiecze, jak można było się domyśleć z komentarzy na katolickim portalu. Być może robię sobie wrogów, ale gdy starałem się zwrócić uwagę odpowiedzialnej za to osoby, wówczas dowiedziałem się, że nie posiadam w tej kwestii odpowiedniego wykształcenia. Fakt, gdy ja się kształciłem, jeszcze nie było poziomu licencjackiego w dzisiejszym kształcie.
Drugim przypadkiem jest zbrodnia dokonana w pobliżu Białej Podlaskiej. W studiu pewnej telewizji (która nadaje całą prawdę całą dobę – żartownisie) niejaka pani Płatek (ponoć profesor) objaśniała, że oskarżanie osoby płci żeńskiej o sprawstwo kierownicze jest przejawem seksizmu, nawet jeśli byłoby to prawdą. Siedzący obok niej pan psycholog oświadczał był na cały kraj, że za mało mamy faktów, by dokonać oceny. Rzeczywiście: dwa trupy, kilkanaście ran zadanych nożem i cynizm wypowiedzi 18-latki, to za mało. Z programu dowiedziałem się również, że winna za wszystko jest… kara śmierci (nb. nieistniejąca w Polsce), gdyż ona tworzy „kulturę przyzwolenia na zabijanie”. No cóż, skoro więc Katechizm Kościoła Katolickiego ją dopuszcza, to już niedługo dowiemy się zapewne, że to Kościół jest głównym oskarżonym w całej tej sprawie. I zapewne uwierzymy w to. Jesteśmy przecież ludźmi „wierzącymi”.
Czy matką mądrych nadzieja jest?
Stop! Nowy Rok bieży. Trzeba więc mieć choć gram nadziei. Nadziei, że prawda będzie miała ostatnie słowo. Nadziei, że normalność zatriumfuje. Nadziei, że nasze „tak!” będzie znaczyło dokładnie „tak!”, a nie „być może!”. Nadziei, że… Trudno w to dzisiaj wierzyć. Ale trzeba. Przynajmniej dla własnego zdrowia psychicznego. W nowym 2015 r.
Ks. Jacek Świątek