Komentarze
Źródło: ARCHIWUM
Źródło: ARCHIWUM

Dla twojego dobra przecież…

Uwielbiam pasjami wysłuchiwać tyrady nad koniecznością zachowania w Polsce rządów prawa czy też opowieści o tzw. państwie prawa. Na dobrą sprawę nikt do końca nie zdaje sobie sprawy z tego, co znaczą te stwierdzenia.

Pomijając zasadnicze dla nich rozumienie filozoficzno-prawnicze, w mentalności społecznej tkwi przeświadczenie, iż oznaczają one po prostu stosowalność przepisów prawa do każdego członka społeczności, gwarantujące powszechną sprawiedliwość i ochronę przyrodzonych praw istoty ludzkiej, a przynajmniej socjalnych „zdobyczy” socjalistycznej przeszłości.

Nie dotyczy to tylko naszego społeczeństwa. Fakt, iż jednym z kandydatów do nagrody Nobla w dziedzinie ekonomii jest francuski teoretyk o proweniencji marksistowskiej, wskazuje na powstawanie znacznej tendencji we współczesnym świecie do powrotu w krainę „marzeń socjalnych”. Wracając jednak na łono ojczyste, muszę stwierdzić, iż mglistość owego „snu o rządach prawa” powoduje, że najczęściej spotykamy się z jego karykaturą oraz instrumentalnym traktowaniem przez polityków oraz działaczy „na niwie” części (przynajmniej) społeczeństwa w celu osiągnięcia szybkiej i skutecznej realizacji własnych grupowych interesów. Przejdźmy do kilku konkretnych przykładów.

„Ale ja o ciebie drżę…”

Można by powiedzieć, że obecny rząd (jak i poprzedni) stara się zachować tradycję w narodzie. Jak co roku w okolicach zmiany numeracji lat rozgrywa się w naszym kraju batalia o podpisywanie kontraktów lekarskich (czy jak je tam zwał). Tradycyjnymi stronami są warszawskie władze resortowe oraz zrzeszenie medyków z zachodniej Polski. I jedna, i druga strona powołuje się oczywiście na prawa pacjenta oraz na troskę o dobro klientów polskich przybytków Asklepiosa (vel Eskulapa). Nikt oczywiście nie wspomina o złotówkach i dochodach, bo dżentelmeni nie rozmawiają wszak o pieniądzach. Dla mnie osobiście właśnie to wytłumaczenie byłoby najbardziej uczciwym. W końcu z jednej strony rząd stara się o jak najmniejsze wydatki z puli środków zebranych przezeń w ramach obciążeń podatkowych, zaś z drugiej światek medyczny stara się o uzyskanie jak największej puli nie tylko na poszerzenie zakresu świadczeń medycznych, ale również na własne dochody. Jest to normalna gra ekonomiczna i nie dostrzegam w niej żadnych złych rzeczy. Nawet jeśli przyjąć zapisany w polskiej konstytucji obowiązek zapewnienia przez państwo podstawowej opieki medycznej, to w końcu przystępując do negocjacji, rząd winien mieć to w pamięci i przygotować (doraźny lub nie) plan awaryjny na wypadek niepowodzenia negocjacyjnego. Z drugiej zaś strony takie postawienie sprawy powoduje, że również medycy muszą podejmować własne decyzje świadomi konsekwencji społecznych swoich działań, a przynajmniej przejścia na całkowicie komercyjny charakter wykonywania przez nich zawodu, co nie będzie oznaczać dla wielu kokosów ekonomicznych, lecz raczej upadek i plajtę (społeczeństwo w końcu nie lubi pazerności). My tymczasem karmieni jesteśmy tyradami o trosce nad losem pacjentów. Rządzący starają się wykazać, że ich działania poprawią dostępność najbardziej nawet specjalistycznych usług medycznych (choć obserwacja kolejek w przychodniach na to nie wskazuje), a analiza tych działań przedstawia obraz kreatywnej księgowości, przesuwającej środki z jednej części bilansu do drugiej (jedni zyskują, inni tracą – chodzi o pacjentów), to przecież sukces medialny zdaje się na wyciągnięcie ręki. Lekarze natomiast biją na alarm, że działania te spowodują jeszcze większy bałagan w służbie zdrowia i będą właściwie okrojeniem dostępności nawet podstawowych terapii dla mas. Na marginesie tylko wspomnę, że rozśmieszyła mnie decyzja Naczelnej Rady Lekarskiej, która postanowiła skierować wniosek do Trybunału Konstytucyjnego o stwierdzenie niekonstytucyjności „pakietu onkologicznego”, wskazując na zagrożenia dla zdrowia i życia pacjentów. Wydawać by się mogło, że taki wniosek należy złożyć jak najszybciej. Otóż nie, bo przecież rada zbierze się w lutym (!?), więc do lutego przyklepany został przez medyków stan zagrożenia zdrowia i życia ludzi. W obu tych przypadkach pacjenci stają się zakładnikami walki pomiędzy dwiema frakcjami, które twierdzą, że się troszczą o nie. I tu jest clou problemu. Socjalne społeczeństwo uwielbia, gdy się ktoś o nie „troszczy”. Widać to doskonale nie tylko w przypadku systemu opieki zdrowotnej, ale i każdej innej dziedzinie życia społecznego (polityka, opieka społeczna, emerytury, renty, zasiłki etc.). Nie dostrzegamy zasadniczego problemu – klientyzacji społecznej.

„Dla mnie przyjaźń zawsze przyjaźń będzie znaczyć”

Przed świętami zostaliśmy również „zaatakowani” troską prospołeczną pani minister od oświaty. Rzeczona urzędniczka państwowa „przypomniała” rodzicom, że ich pociechy w czasie przerwy świątecznej mają prawo do opieki w jednostkach oświatowych, a nauczyciele winni takową zapewnić. Wydawać by się mogło, że nic takiego. W końcu zapominamy o pewnych naszych uprawnieniach i przypomnienie ich jest jak najbardziej nam na rękę. Byłoby tak, gdyby panienka w czerwonej spódniczce (zadziwiające jest to przywiązanie kolorystyczne) nie wspomniała, że każdy może poskarżyć się ministerstwu na niechęć nauczycieli do spełnienia tego obowiązku, a to już zdyscyplinuje wrednych belfrów, by wykonywali swoją pracę sumiennie. Mechanizm działania obu ministrów jest ten sam. Wskazać wroga i uczynić z siebie obrońcę uciemiężonych mas, które chciwi na grosz wyzyskiwacze chcą ogołocić ze wszystkiego. Jednoznacznie wzrasta omnipotencja państwa, którego klientami stają się ludzie. A jak mówił Zenon Laskowik do Bohdana Smolenia: „Ty jesteś klient!”, wskazując przy tym na bardzo malutkie znaczenie zainteresowanego. Klientyzacja społeczna jako efekt końcowy wytwarza masę uzależnioną od decyzji władcy. Taka masa jest niczym, gdyż samo jej umiejscowienie wobec suwerena sprawia, iż nie posiada ona najmniejszej decyzyjności, a jedyną jej rolą jest oklaskiwanie jednych i zahukiwanie drugich. Dla rządzących to doskonały materiał do szczucia własnych przeciwników. Metą tego procesu mogą być znane z przeszłości hasła typu: „Ein Volk, ein Reich, ein Führer!” lub też: „Partia broni, partia radzi, partia nigdy cię nie zdradzi!” Ale przecież myśmy Europejczyki…

Ks. Jacek Świątek