Różne postawy zwycięzców
Tak o tym pisał Konstanty Borowski: „Pierwszy wezwany przez Mołczanowa indagowany był Byszewski, który tak nierozważnie zeznawał i tym tak zaplatał naszą sprawę, że jemu samemu i nam wszystkim groziła ciężka kara. Chcąc, aby zeznania nas wszystkich były jednakowe i zgodne, umyśliłem porozumieć się ze wszystkimi kolegami.
Gdy więc pierwszy po Byszewskim wezwany zostałem do indagacji, uklęknąwszy na stopniu ołtarza więziennego, znajdującego się tuż przy mojej celi, prosiłem sołdata, aby mi pozwolił pomodlić się, wiedziałem bowiem, że zaraz po mnie poprowadzą przed audytora znów jednego z naszej partii. I właśnie zaledwie ukląkłem, zobaczyłem, że prowadzą mego kolegę. Skinąłem nieznacznie na niego, aby ukląkł przy mnie, i gdy już klęczał obok mnie, cicho, niby to wymawiając słowa modlitwy, powtórzyłem mu całe moje przed audytorem zeznanie, a niby kończąc się modlić i bijąc się w piersi, powiedziałem mu po cichu: «tak i ty zeznaj, a wracając do swej celi, zatrzymaj się tu przed ołtarzem, powtórz moje zeznanie prowadzonemu następnemu koledze, on niech zrobi tak samo trzeciemu, trzeci czwartemu itd.». Tak się i stało. Gdy Mołczanow, przesłuchawszy wszystkich, znalazł zeznania nasze jednozgodne, a nie zgadzające się z zeznaniami Byszewskiego, zacny ten człowiek, skorzystawszy z chwili, kiedy wszyscy oficerowie wyszli z komisji na obiad, wezwał Byszewskiego i nas wszystkich do audytorium, pierwsze zeznanie Byszewskiego zniszczył i kazał mu zeznawać powtórnie, zgodnie z naszymi zeznaniami, przy czym nie omieszkał zrobić mu uwagi, ze zeznaniem swoim nie tylko siebie, ale i nas wszystkich zgubił”.
W lipcu 1864 r. wprowadzono podział okręgów komisji włościańskich na tzw. uczastki, czyli rewiry. W Białej Podl. była komisja składająca się z siedmiu komisarzy uczastkowych, pod przewodnictwem powiatowego komisarza. Prezesem komisji bialskiej był do października 1864 r. Nienarkomow, a komisji siedleckiej do grudnia tego roku płk Naswietiewicz. W komisji bialskiej były następujące rewiry: w Białej, Wisznicach, Opolu, Międzyrzecu Podl., Radzyniu, Łosicach i Janowie Podl.
Tak scharakteryzował działalność komisarza z Opola Moisiejewa Kajetan Kraszewski: „Do nas (…) przysłany był młody urzędniczek z Niżnego Nowogrodu, socjalista znad zielonego biurowego sukna, ale jak się okazało, w gruncie człowiek i niegłupi i z sercem. Zrazu więc jął się ostro, historie i największe wyprawiał niesprawiedliwości, lecz w kilka miesięcy zmienił się niesłychanie, stał się więcej milczący i zamyślony. Jednego razu rzekł do mnie: «Wiesz pan co – z naszych gazet ja miałem całkiem inne wyobrażenie o tym kraju, myślałem, że tu przyjadę ustanawiać porządek i godzić pana z chłopem – a okazuje się, że ja tu muszę pana z chłopem kłócić». Wydał też był tu u mnie kilka najniesłuszniejszych rozporządzeń, a potem mówi mi «Ja myślałem, że co chłopi mówili, to wszystko święta prawda, ale przekonywam się, że w nich się obudziła chciwość i dla niej kłamią, ja wiem, że pana skrzywdziłem, niech pan robi podanie do komisji, a ja sam będę popierał, żebyś sprawiedliwość otrzymał». Robiłem, ale nic nie pomogło”.
Całkiem odmiennie scharakteryzował tego komisarza Paweł Powierza: „Zgłosiłem się do jednego z nowo przybyłych komisarzy, z myślą (…) o posadzie. Był to człowiek młody, urzędnik senatu w Petersburgu – Moisiejew, przyjął mnie bardzo grzecznie i bez dłuższych rozmów zaproponował 25 rubli miesięcznie i całkowite utrzymanie razem z nim (…). Zaraz na drugi dzień wyjechaliśmy do uczastku i zamieszkali w Opolu, majątku Szlubowskiego w radzyńskim powiecie. Mój zwierzchnik był wielkim hulaką. Choć otrzymywał miesięcznie 300 rubli pensji przysyłane mu, w domu obiadu nie było za co kupić. Odebrawszy pensję, stale jeździł na hulanki do Brześcia, gdzie nakupiwszy trunków i bakalii, wracał do domu stale bez grosza, tak że musieliśmy żyć za moje 25 rubli, które z góry wypłacał. Po dwudziestym, odebrawszy pieniądze z majątku (które regularnie przysyłano), zapraszał komisarzy z całego powiatu i przez parę dni trwała pijatyka na zabój. Popiwszy, otwierano butelki, strzelając z rewolwerów do szyjek. Naturalnie butelki przeważnie pękały, wino lało się i więcej go było na podłodze niż w kieliszkach. Chcąc nie chcąc, musiałem w tych libacjach poniekąd brać udział, bo mieszkaliśmy razem w drugim pokoju sypialnym i kancelarii. Wstawało się zwykle ok. 12.00 w południe i piło herbatę z różnych win, które lokaj Maksim wlewał do samowara. Po paru szklankach takiego trunku pisało się ciągle, popijając akta uwłaszczenia włościan na podstawie zeznania świadków, którzy siedzieli w pobliskiej karczmie i stamtąd przychodzili w takim stanie trzeźwości, w jakim był komisarz. Po obiedzie mój komisarz jeździł na podobną pijatykę do innego pobliskiego komisarza, a ja pozostawałem w domu i pisałem akta. Taki tryb był w ciągu pierwszych trzech tygodni każdego miesiąca, a na czwarty komisarz jechał do Białej na komisję, gdzie zbierali się wszyscy komisarze, zaś stamtąd do Brześcia (…). Uwłaszczanie i nadawanie serwitutów dochodziło często do absurdów. Oto kilka przykładów. Pewna właścicielka majątku oddawała dzieciom włościan przez życzliwość owoce z części swego ogrodu pod warunkiem, że przez lato nie będą robiły szkody w ogrodzie. Komisarz przyznał serwitut na owoce z tej części ogrodu. Pewien właściciel zamienił po 1848 r. grunta włościańskie na dworskie, a ponieważ w ukazie powiedziane było, że włościanie mają otrzymywać grunta, jakie posiadali w 1848 r. i w czasie ukazu, przeto komisarz uwłaszczył ich na jednych i drugich, a dwór pozostał bez gruntu”.
Józef Geresz