Wiara w happy end
„A miało być tak pięknie…” - zdarza jej się westchnąć na wspomnienie uroczystości zaślubin. Najpierw cywilny z kreacją w kolorze bordo, później kościelny z białą suknią i nieodzownym welonem. Jako że matka chrzestna dziewczyny była krawcową, Mirka miała też dwie inne zakładane kolejno po oczepinach i na poprawiny.
Kiedy po latach kobieta usiłowała przywołać w pamięci uczucia towarzyszące wypowiadaniu deklaracji o dozgonnej miłości, wierności i uczciwości, uderzyła ją myśl, że gdyby w parze ze słowami szła prośba do Boga o błogosławieństwo, ich pożycie nie skończyłoby się fiaskiem. „Zawinił brak świadomości” – wyznała koleżance, co ta z kolei skwitowała stwierdzeniem, że nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem, bo „trzeba jakoś żyć”.
Łatwo powiedzieć! Mirosławie już dawno stuknęła czterdziestka, a dopiero teraz odkryła, że miłość to nie uczucie, ale patrzenie w tym samym kierunku: „start” pod hasłem „odpowiedzialność” i meta z szyldem „wytrwać mimo wszystko”.
***
Spotkanie ze znajomą, która nigdy nie wyszła za mąż, miało uświadomić Mirce, że poniekąd była szczęściarą.
– Nigdy się nie dowiesz, co znaczy spędzać święta w gronie ciotek dogadujących ci, że „sukces to rodzina”, a ty zmarnowałaś młodość… Albo że jedynie urodzenie dziecka jest miernikiem wartości kobiety – żachnęła się koleżanka.
– Każdy kij ma dwa końce – ripostowała Mirka naznaczona – jak samą siebie określała – rozwodem. – Człowiekowi zawsze wydaje się, że inni mają lepiej. ...
Agnieszka Warecka