Komentarze
Pieprzna metoda

Pieprzna metoda

Moje życie diametralnie się zmieniło. Dowiedziałam się bowiem, że jestem wśród 1,8% kobiet znających tajemnicę odchudzania. Tak przynajmniej sądzi pewna pani dietetyk, która przysłała mi e-maila z tą bezcenną informacją.

Bycie w mniejszości to zawsze wyróżnienie, żeby nie powiedzieć: nobilitacja. A ja właśnie, ku zaskoczeniu, dołączyłam do jakiejś mniejszościowej grupy, która jest w posiadaniu tajemnej wiedzy.

Chociaż w moim przypadku chęć zrzucenia 18 kg w szybkim czasie, do czego jestem namawiana, można byłoby uznać za targnięcie się na życie. No ale z drugiej strony, wiadomo: człowiek się starzeje, kilogramów przybywa. Za kilka, kilkanaście lat będzie jak znalazł, jeśli oczywiście do tego czasu nie powstanie kolejna rewolucyjna metoda. Kliknęłam więc, gdzie mi kazano, i zaczęłam poszerzać (chociaż w kwestii diety to może nie najlepsze określenie) swoje horyzonty.

Zasada jest prosta: mam wszystko pieprzyć. Nie chodzi tu jednak o stosunek (tylko bez skojarzeń, proszę) pracowników do wykonywanych przez siebie obowiązków służbowych, którzy na filozoficzne pytanie: „Co to jest: trzeci dzień nic mi się nie chce?”, odpowiadają: „Środa”, relacje ze swoim szefem określą szybciej tytułem filmu „Milczenie owiec” niż „Chłopcy z ferajny”, natomiast swoją zawodową pozycję zdefiniują jako „Kanał”. Nie odnosi się to również do psucia wszystkiego, czego się człowiek dotknie, w ślad za bohaterami znanej piosenki Wojciecha Młynarskiego.

Chodzi po prostu o pieprz, czyli roślinę występującą na obszarach o klimacie równikowym i zwrotnikowym, z której robi się przyprawę. A tak naprawdę o zawartą w pieprzu, odpowiedzialną za charakterystyczny ostry smak piperynę. Do jej wpływu na zmniejszenie wagi przekonać mnie mają panie, które zgodziły się opowiedzieć o swoich doświadczeniach z… pieprzem. Jedna z nich, Ania, schudła 18 kg tuż po porodzie i zszokowała wszystkich „trudno odwracalnymi zmianami w swoim ciele”. Po takiej zapowiedzi boję się odtworzyć załączony filmik. Chyba że po 22.00, ale tak naprawdę to strasznie nie lubię horrorów. Zatem dalsze historie z życia wzięte sobie odpuściłam. Moją uwagę przykuł za to śródtytuł „Leniwy chudnie szybciej”. Pierwsze słowo określa mnie doskonale (zwłaszcza w kontekście dbania o formę, tężyznę i takie tam), więc w perspektywie chudnięcia ta wiedza bardzo mi się przyda w przyszłości. Jak to zatem możliwe, że można leżeć na kanapie i chudnąć? Odpowiedź jest prosta – oczywiście trzeba pieprzyć, bo to zwiększa wydolność fizyczną. No to jak dla mnie bułka z masłem, tudzież małe piwo (choć ten trunek ma więcej kalorii).

Po przebrnięciu przez analizę jakiegoś naukowca z tytułem profesorskim, wykres dotyczący przebiegu odchudzania, inne wymienione nieskuteczne metody gubienia wagi i kilkanaście komentarzy osób zadowolonych z efektów dowiedziałam się, że pieprzenie to jednak za mało. Okazuje się, że aby schudnąć, tak naprawdę należałoby, uwaga, obrać ze skorupki 120 ziarenek pieprzu i spożywać taką porcję każdego dnia. Co jest, jeśli się nie ma zdolności manualnych Kopciuszka, ponad wszelką wątpliwość niewykonalne. Po co zatem to całe edukacyjno-propagandowe zamieszanie? Spokojnie, jest sposób na ominięcie procesu skalpowania ziarenek pieprzu. Wystarczy jedynie zamówić preparat z największym stężeniem piperyny, czyli więcej, niż jest pieprzu w pieprzu, w promocyjnej cenie, oczywiście tylko teraz, za jedynie 137 zł, co ma starczyć na miesiąc kuracji.

Całe szczęście, że moje warunki fizyczne, póki co, pozwalają mi się wstrzymać od decyzji. Inaczej miałabym twardy pieprz…, wróć, orzech do zgryzienia.