Historia
Źródło: ARCHIWUM
Źródło: ARCHIWUM

Błogosławiony z lilijką

Czy beatyfikowany w 1999 r. ks. Stefan Wincenty Frelichowski, wybierając cytat na obrazek prymicyjny przypuszczał, że słowa „Przez krzyż cierpień i życia szarego - z Chrystusem - do chwały zmartwychwstania” wyznaczą nie tylko kolejny etap jego życiowej drogi, ale też dostąpienie chwały ołtarzy?

Obchodzona niedawno, bo 23 lutego, 70 rocznica męczeńskiej śmierci ks. S.W. Frelichowskiego skłania do zwrócenia uwagi na jego zakończone męczeńską śmiercią życie i kapłańską posługę.

S. W Frelichowski urodził się 22 stycznia 1913 r. w Chełmży, miał pięcioro rodzeństwa. Podstawowym źródłem utrzymania rodziny były prowadzone przez ojca piekarnia i cukiernia. Jako dziewięciolatek Wicek został ministrantem. W czwartej klasie gimnazjalnej został przyjęty do Sodalicji Mariańskiej. W marcu 1927 r. związał się z harcerstwem i jego ideałami, wstępując do 24 Pomorskiej Drużyny Harcerskiej im. Zawiszy Czarnego. Uczył się wówczas w ośmioklasowym męskim gimnazjum w Chełmży. Tam też złożył egzamin maturalny. Swoje życie wewnętrzne rozwijał w Sodalicji Mariańskiej, zostając w 1930 r. jej prezesem.

W czerwcu 1931 r. zdał maturę, a jesienią wstąpił do Wyższego Seminarium Duchownego w Pelplinie. Świecił przykładem dla innych, zarówno oddając się nauce, jak i angażując się w pracę w różnych organizacjach seminaryjnych: w ruchu abstynenckim, w akcji misyjnej i charytatywnej na terenie diecezjalnego Caritas. Był również członkiem kręgu kleryckiego działającego w ramach Starszoharcerskiego Zrzeszenia Kleryków ZHP. Święcenia kapłańskie otrzymał 14 marca 1937 r. Przez rok pełnił obowiązki kapelana i osobistego sekretarza bp. Stanisława Okoniewskiego, a od 1 lipca 1938 r. był wikariuszem parafii pw. Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny w Toruniu.

Wolność w niewoli

Już w pierwszych dniach II wojny światowej – 11 października 1939 r. – został aresztowany na jeden dzień przez Niemców jako szczególnie „podejrzany” ze względu na jego wielki wpływ na młodzież. Wkrótce miały miejsce masowe aresztowania mieszkańców Torunia. 18 października w grupie 700 zatrzymanych znalazł się ks. Frelichowski. Osadzono ich w Forcie VII. Ks. S.W. Frelichowski trudne warunki znosił mężnie, podnosząc na duchu współwięźniów, z narażeniem życia organizując we wszystkich celach więziennych wspólne modlitwy wieczorne i różaniec, opiekując się chorymi i słabymi, spowiadając i prowadząc pogadanki religijne.

W pierwszych dniach stycznia 1940 r. ks. Frelichowskiego okupanci przewieźli do Stutthofu pod Gdańskiem. Nie zdarzyło się, by szykany, jakim poddawano młodego kapłana, wyprowadziły go z równowagi czy doprowadziły do rozpaczy, a tym bardziej – do zwątpienia w Opatrzność Bożą. W Wielki Czwartek i Wielkanoc zorganizował – nie bez przeszkód – Mszę św. dla przebywających w obozie. Droga swego powołania kapłańskiego szedł wiernie w kolejnych obozach: w Grensdorfie, Sachsenchausen, a w końcu Dachau w południowych Niemczech, dokąd w grudniu 1940 r. przetransportowano go wraz z innymi księżmi. Dachau pełnił funkcję głównego obozu koncentracyjnego dla duchownych z Kościołów chrześcijańskich. Wedle szacunków Kościoła katolickiego trafiło tam ok. 3 tys. zakonników, diakonów, księży i biskupów katolickich, w tym blisko 1,8 tys. z Polski. Ks. W. S. Frelichowski nadal pełnił posługę kapłańską: mobilizował więźniów do wspólnej modlitwy, spowiadał, w ukryciu sprawował Msze św.

Kapłan niezłomny

Na przełomie 1944 i 1945 r. w obozie wybuchł tyfus plamisty, o walce z epidemią nie było jednak mowy. Baraki z zarażonymi więźniami zostały odizolowane bardzo prowizorycznie, tzn. ogrodzono je drutem kolczastym i postawiono straże. Nie bacząc na nic, ks. Stefan posługiwał chorym wraz z 32 innymi kapłanami, których zachęcił do pomocy. Niestety – wkrótce zaraził się tyfusem. Złożony chorobą, do której dołączyło zapalenie płuc, zmarł 23 lutego 1945 r. Przed kremacją zwłok władze obozowe wbrew obowiązującym zwyczajom zgodziły się na ich wystawienie na widok publiczny. Wyłożoną białym prześcieradłem trumnę z ciałem ks. Frelichowskiego współwięźniowie udekorowali nawet kwiatami – mając głębokie przekonanie o świętości skromnego kapłana. Ten wzgląd kazał im również zdjąć pośmiertną maskę, w której zagipsowano jeden z palców prawej ręki zmarłego. Drugi palec, zagipsowany tak by przypominał kawałek kredy, zachował ks. Bernard Czapliński, późniejszy biskup pelpliński. Ks. Dobromir Ziarniak zachował i przywiózł do Polski kostkę z jego palca. Ks. S. W. Frelichowski to jedyny męczennik zamordowany w obozie koncentracyjnym, po którym zachowały się relikwie.

Proces beatyfikacyjny rozpoczęty został w Pelplinie w 1964 r., a zakończony na etapie diecezjalnym w 1995 r. 7 czerwca 1999 r. w Toruniu Jan Paweł II dokonał beatyfikacji sługi Bożego ks. S. W. Frelichowskiego. 20 września 2002 r. Kongregacja ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów wydała dekret ustanawiający bł. S. W. Frelichowskiego, prezbitera i męczennika, patronem polskich harcerzy przed Bogiem.


W harmonii krzyża i radości, świętości i służby

Ten toruński kapłan, który pełnił pasterską posługę przez niespełna osiem lat, dał czytelne świadectwo swego oddania Bogu i ludziom – mówił Jan Paweł II podczas Mszy św. beatyfikacyjnej.

«Błogosławieni, którzy wprowadzają pokój». Godność tego imienia «błogosławiony» przysługuje wyniesionemu dziś do chwały ołtarzy ks. Stefanowi Wincentemu Frelichowskiemu. Całe jego życie jest bowiem jakby zwierciadłem, w którym odbija się blask owej Chrystusowej filozofii, wedle której prawdziwe szczęście osiąga ten, kto w zjednoczeniu z Bogiem staje się człowiekiem pokoju, czyni pokój i niesie pokój innym – podkreślał Papież Polak w homilii. A zwracając się do polskich harcerzy, prosił: „Niech stanie się dla was patronem, nauczycielem szlachetności i orędownikiem pokoju i pojednania”.

Świadectwo współwięźniów

Szczególnym świadectwem pozostaje wspomnienie współwięźniów ks. S. W. Frelichowskiego – ks. Bernarda Czaplińskiego oraz o. Mariana Żelazka, które potajemnie, w obozowej latrynie, spisali po jego śmierci. Czytamy w nim m.in.: „Wybaczysz mi pewnie, Stefanie drogi, że dziś o Tobie mówię. Wolałbyś, wiem o tym, odejść od nas cicho i bez rozgłosu, jak z ukrycia i spokojnie wśród nas pracowałeś! A jednak w podzięce za przykład twego życia, chce Ci poświęcić tych parę słów. Patrząc na Ciebie, rozmawiając z Tobą, zazdrościłem Ci też, przyjacielu, tej Twojej dziwnej umiejętności, z jaką łączyłeś swoje szczytne kapłaństwo z życiem i światem, co nas otacza. (…) Chciałbym, abyśmy my, kapłani polscy za przykładem zmarłego Kolegi, w całym życiu naszym, tak samo dążyli do tej dziwnej wewnętrznej harmonii krzyża i radości, świętości i służby dla ludzi i świata, która jedynie musi być podłożem skutecznej naszej pracy duszpasterskiej (…)”.

Dom rodzinny

Wiadomości z pierwszej ręki o ks. Frelichowskim, atmosferze miejsc i środowisk, w jakich wzrastał, osobistych przemyśleniach dostarcza lektura jego pamiętnika (drukiem wydany został przez Wydawnictwa Bernardinum). Tak m.in. pisał o swoich najbliższych: „Boże dziękuję Ci z całego serca za moich rodziców chrześcijańskich. Dziękuję Ci za Matkę, która mnie zawsze do Ciebie prowadziła i w duszę pierwsze ziarna miłości dla Ciebie wsiała. Dziękuję Ci Boże, za mego ojca tak czynnego, we wszystkim zaradnego, pracującego aż do stargania swych sił. Dającego nam wzór miłości dla bliźnich, dla dzieci, dla życia. (…) A dom rodzinny, błogi ten dom ileż dał radości i ukochania Ciebie, o Boże. Te modlitwy wspólne, te różańce, litanie w Wielkim Poście itd. Boże mój, dziękuję”.

Dążyć do ideałów

Dużo miejsca poświęcił w swym pamiętniku rozważaniom o harcerskich ideałach. Pod datą 16 stycznia 1930 r. widnieje wpis: „Ja sam wierzę mocno, że państwo, którego wszyscy obywatele byliby harcerzami, byłoby najpotężniejsze ze wszystkich. Harcerstwo bowiem, a polskie szczególnie, ma takie środki, pomoce, że kto przejdzie przez jego szkołę to jest typem człowieka jakiego nam teraz potrzeba. A już najdziwniejszą, ale najlepszą jest idea harcerstwa. Wychowanie młodzieży – przez młodzież. I ja sam, jak długo tylko będę mógł, co daj Boże aby zawsze było, będę harcerzem i nigdy dla niego pracować i popierać go nie przestanę. C z u w a j!”.

Osobiste notatki dowodzą również pracy młodego człowieka nad sobą. 16 października 1930 r. zanotował: „Tak mój Wicku. Dzieciństwo było szczęśliwe, bez żadnych trosk. Młodość też szczęśliwa, ale już nie taka. (18) Już się więcej zbiera chmur i trosk. A czy ja wiem jakie będzie moje życie? Mój Boże, toć to już niemal 18-cie lat życia. Jakim ono będzie? Tak, to zależy od Boga i mej woli, charakteru. Muszę sobie wyrobić silny charakter, wolę nieugiętą, będę uparty. Tak uparty, jak byli święci. Musze dążyć do cząstki świętości, być dobrym chrześcijaninem”.

KL