Badajcie sumienia
Odpowiedź jest złożona: robimy go byle jak - w drodze do kościoła, w kolejce do konfesjonału. Przyzwyczajenie do grzechu sprawia, że przestajemy zauważać jego zrośnięcie się z naszą egzystencją i już go nie widzimy. Albo traktujemy Pana Boga sensu stricte matematycznie, jak rachmistrza, przed którym trzeba się rozliczyć i cieszyć, gdy uda się coś „ukręcić” - opowiedzieć o sobie tak, aby jak najlepiej „wypaść” i dostać jak najmniejszą pokutę. To nieporozumienie.
W Katechizmie Kościoła Katolickiego znajduje się następujące stwierdzenie: „Wyznawanie codziennych win (grzechów powszednich) nie jest ściśle konieczne, niemniej jest przez Kościół gorąco zalecane” (pkt 1458). Mógłby Ksiądz coś więcej na ten temat powiedzieć?
Istotnie w Kościele na kilka sposobów mogą być odpuszczane grzechy tzw. lekkie (rzecz jasna, jeśli spełnione są podstawowe warunki, tzn. żałuje się za nie i ma się w sobie szczerą wolę poprawy). Dzieje się to choćby poprzez akt pokutny na początku Mszy św. Także sama Eucharystia, będąca „pokarmem słabych”, gładzi grzechy lekkie.
Tylko czy takie postawienie sprawy nie prowokuje poniekąd do podjęcia duchowej ekwilibrystyki?
Zawsze jest ryzyko przesuwania granic: to jest jeszcze grzech lekki, a to już ciężki. Ten mnie dyskwalifikuje do przyjęcia Komunii św., ten jeszcze nie. Gdy balansuje się na krawędzi, wcześniej czy później człowiek srogo się potłucze. Każdy grzech niszczy relacje: ja – Bóg, ja – drugi człowiek. Tutaj nie ma żartów i nie może być miejsca na wyrachowanie. ...
WA