Polska zbrojna
Ostatnimi czasy jednak zaczęliśmy się na poważnie zbroić, a Ministerstwo Obrony Narodowej zarówno o samolotach bojowych, jak i amerykańskich żołnierzach mówi w liczbie mnogiej.
Wieści o przygotowaniach na wypadek jakichkolwiek manewrów wojennych prowadzonych przez wschodnich sąsiadów pojawiły się w naszym kraju już pod koniec ubiegłego roku. Na jednym ze szczytów NATO zdecydowano, że w ramach podniesienia bezpieczeństwa w Polsce pojawi się… szpic. Mnie od razu skojarzyło się to z rasą psa, co w sumie nie jest wcale bezzasadne. Wyobraźmy sobie, że taki czworonóg zostałby spuszczony we wschodnich regionach kraju. Gdyby ujrzał rosyjskie czołgi, zacząłby szczekać i podskakiwać, a to zaalarmowałoby nasze wojska.
Nie chodzi tu jednak o psa, ale o siły natychmiastowego reagowania NATO. Jednostka, która ma bronić wschodniej granicy sojuszu atlantyckiego, będzie stacjonowała… w Bydgoszczy. Tę nieco zaskakującą lokalizację można pewnie jakoś wytłumaczyć. Choćby tym, że NATO uważa, iż lepiej nie drażnić Rosjan. Zatem dla bezpieczeństwa „szpica” będzie cofnięta, zamiast być wysunięta. Jest też inny powód. Wiele wskazuje na to, że obroną Polski zajmą się Niemcy. To dopiero chichot historii. Gdyby zatem „szpica” rozlokowała się koło Rzeszowa lub Białegostoku, to w razie najazdu Moskali trudno byłoby żołnierzom uciekać. A tak nasi zachodni sąsiedzi będą mieli w miarę blisko do domu.
Najbardziej jednak zastanawia sama zasadność stacjonowania w naszym kraju jednostki NATO. Plan ze wschodnio-zachodnią „szpicą” zakłada, że w razie konfliktu sojusz atlantycki będzie gotowy do reakcji, czyli udzielenia wszelkiej pomocy wojskowej, w ciągu tygodnia. Natomiast zdaniem jednego z dowódców, polska armia wytrzyma maksymalnie trzy dni. Ja jednak obawiam się, że gdyby zielone ludziki wpadły do Polski dajmy na to w piątek, w sobotę będzie już po nas. Jeśli po kilku dniach zjawi się militarne wsparcie, to chyba tylko po to, żeby… zgasić światło.
Dlatego polska armia, nie czekając na pomoc sojuszników, postanowiła sama się dozbroić. Świadczyć mogą o tym odwiedziny policjantów w Domu Kultury Pomnika Czynu Bojowego Kleeberczyków w Woli Gułowskiej. Podczas zwiedzania jednej z sal muzealnych strażnicy prawa zarekwirowali całą broń z czasów II wojny światowej. Nagłe zainteresowanie eksponatami zdziwiło samego dyrektora placówki, który podkreślił, że broń znajdowała się w muzeum od 1989 r. i nikt wcześniej się nią nie zajmował. Co więcej, w październiku ubiegłego roku policja sama przekazała do Woli Gułowskiej karabiny znalezione u kolekcjonera. Podobno wytropiona przez mundurowych broń miała cechy bojowe, a nie powinna. Być może wkrótce policjanci zajmą się też sprawdzaniem cech bojowych w czołgach będących pomnikami, samolotach czy rakiecie V2 w Sarnakach. Zawsze to mniej pieniędzy wydanych na uzbrojenie.
MON postanowił jednak nie czekać i oznajmił, że w najbliższych kilku latach na zakup broni i sprzętu wyda 130 mld zł. Na liście nabytków znalazły się: śmigłowce, pociski Tomahawk, wyrzutnie, uzbrojone drony i inne strzelające zabawki. Kwota poraża zwłaszcza w czasie, kiedy wszystkie inne wydatki rząd tnie bez opamiętania: choćby na leczenie czy przygotowanie szkół na przyjęcie sześciolatków. No ale czego nie robi się dla ojczyzny. Co prawda wojny nie wygramy, ale Putin sobie zęby na nas troszkę pokruszy.
I tej wersji się trzymajmy.
Kinga Ochnio