Gardła pełne piekącego szczęścia
W tamtych czasach nie do końca rozumiałem, dlaczego akurat taka jest puenta. Przecież powodów do szczęścia jest bardzo wiele, a samo ich wymienienie może stać się podstawą nie tylko do napisania poematu, ale nawet całej encyklopedii. Dzisiaj już nie jestem tego taki pewny. Nie tyle z powodu zmiany poglądów czy też z powodu doświadczeń życiowych, ile raczej przyczyną jest obserwacja zmian w mentalności społecznej naszego narodu.
Macie przynajmniej wasze chlubne poniżenie
Zbliżająca się przynajmniej do apogeum niż do spełnienia elekcja głowy państwa zaczyna obfitować wysypem sondaży. Oczywiście najważniejszymi jawią się te, które mówią o poparciu konkretnego kandydata i jego szansach, by zasiąść w Pałacu Namiestnikowskim. Ale są i inne, bardziej wskazujące na kondycję wyborców. Ostatnio przeczytałem wskaźniki sympatyczności postrzegania pretendentów. I okazało się, że dla naszego społeczeństwa najbardziej sympatycznym jest obecnie panujący, a za nim długo nic. Przyznam się, że od dłuższego już czasu reakcje naszych obywateli są dla mnie powodem zadziwienia, ale ten sondaż po prostu rozłożył mnie na łopatki. Dlaczego? Bo nie wiem, co stanowi o postrzeganiu Bronisława Komorowskiego jako bardziej sympatycznego od innych, a nawet wręcz górującego nad pozostałym peletonem. Zresztą równie dobrze mógłbym powiedzieć, że nie jestem w stanie podać powodów, dla których inny kandydat (lub kandydatka) został wybrany przez społeczeństwo, gdyby tak rzeczywiście było. Rankingi typu: lubię lub nie lubię, podoba mi się czy nie podoba mogą być przeprowadzane w przedszkolu, w którym racjonalizacja własnych odczuć nie jest jeszcze możliwa, ponieważ dzieci używalność rozumu mają jeszcze w fazie rozwojowej. Nie tylko prezentacja takowego sondażu, ale przede wszystkim jego przeprowadzenie wśród dorosłych respondentów stanowi już sam w sobie policzek dla rozumnej natury każdego człowieka. Natomiast branie ich pod uwagę przez poszczególne sztaby wyborcze jest z jednej strony liczeniem się z emocjami społecznymi, lecz z drugiej stanowi o traktowaniu przez nich populacji ludzkiej w naszej ojczyźnie na poziomie dzieci w supermarkecie lub krów poszukujących lizawki. Jest w tym jednak jeszcze jedno niebezpieczeństwo.
Na tyle nieważny, by grać odważnego
W przestrzeni publicznej naszego kraju wielokrotnie mieliśmy do czynienia z emocjonalnymi reakcjami, które potem były dość namiętnie krytykowane przez dziennikarzy i polityków. Eskalacja wykorzystania tych zachowań przez polityków z różnych opcji politycznych najczęściej prowadziła do wprowadzania Mrożkowskiego Edka na salony polityczne. Chamstwo i prostactwo traktowania najważniejszych spraw naszej ojczyzny, podniecane przez notabli, weszło dość silnie w krwiobieg naszej społeczności. Na tyle silnie, że dzisiaj stanowi nie tylko fenomen społeczny, ale przede wszystkim argument w debacie politycznej. Właśnie owa emocjonalność stanowi o braku racjonalności w debacie o priorytetach naszego być lub nie być. Zżymanie się części naszego społeczeństwa na politykę ciepłej wody w kranie, będącej domeną pewnego polityka i stanowiącej o jego sukcesie na arenie politycznej, to łabędzi śpiew w obronie racjonalności naszych wyborów. Ugruntowanie instynktów i uczuciowych odniesień, charakterystycznych dla zachowań stadnych, wydaje się być po prostu faktem. Wystarczy popatrzeć chociażby na walkę na hasła, spoty czy też eventy, by zrozumieć, że boks damski w kisielu stanowi wobec tych działań wyraz wręcz akademickiej debaty. Najważniejszym jednak wydaje się to, że zadomowienie się instynktów w przestrzeni publicznej zdejmuje z elektorów całkowicie brzemię odpowiedzialności. Wrzucenie głosu do urny wyborczej to nie akt racjonalnej troski o dobro wspólne (terminologia dla wielu rodem z prehistorii), ale raczej element dobrej zabawy bez najmniejszych oznak podejmowania konsekwencji. Społeczność zaczyna przypominać dzieciaka stojącego przed półką z zabawkami w sklepie, który spazmami stara się wymusić na rodzicu zakup jakiegoś towaru. Każdy z nas, kto był świadkiem takiej sceny, aż nadto dobrze wie, że racjonalne przekonywanie malca o niepotrzebności kolejnego gadżetu to próba zawracania kijem Wisły.
Pan ręką pokazuje mu graniczne pale
Oglądając kiedyś w telewizji zawody poganiaczy bydła, zwróciłem uwagę na pewną dysproporcję. Otóż całe stado krów posłusznie podejmuje kierunek wyznaczony przez pastucha pod wpływem strachu przed psem o wiele mniejszym od każdej sztuki w stadzie. Pies wykonując polecenia pasterza, nadaje kierunek stadu, które mogłoby doskonale zdeptać go swoimi racicami. A jednak to on jest zwycięzcą. Ten obraz dość dobrze oddaje to, co dzieje się w naszym społeczeństwie. Poddanie się instynktom i emocjom rodzi nie tyle euforyczny stan, ile raczej pozwala rządzić populacją strachem przed drobiazgami i wyimaginowanymi wrogami. Zastanawiałem się ostatnio, dlaczego tak silnie w kampanii wyborczej eksponowany jest wątek bezpieczeństwa zamiast odwagi. Zrozumiałem, że wynika on z różnicy pomiędzy stadem wolnych zwierząt a hodowlanym. Zwierzęta w tzw. dziczy umieją w obronie własnej nie tylko zbić się w zwartą grupę, ale także zaatakować przeciwnika (licząc się także ze stratami w populacji). Stado hodowlane inicjatywę oddaje pastuchom i psom, samo leniwie przeżuwając zieloną trawkę.
Narzekać, nienawidzić, kląć na ekonomów
Instynkt i emocja to ponoć nie najlepsi doradcy. Niestety, obecni w publicznej przestrzeni naszego kraju. Niektórzy twierdzą, że trzeba jakoś przyzwyczaić się do nich. Osobiście nie jestem w stanie z tym się zgodzić. Stanowią one dla mnie ciągle nakręcającą się spiralę, z której obłędu niedługo nie będzie wyjścia. A zafiksowane społeczeństwo nie tylko będzie gonić własny ogon, ile raczej oddawać będzie władzę szalbierzom i wróżbitom, którzy doskonale wykorzystają je dla własnych celów. A co najważniejsze – podane zostanie w wątpliwość nasze człowieczeństwo, ufundowane na racjonalności, która winna rządzić wolnością. Taki stan może wywołać każde zachowanie. Również to, które prowadzi do samozagłady.
Ks. Jacek Świątek