Adios Amigos!
Niemniej jednak działacz zasiał niepewność. Do tego, pewnie całkiem tego nieświadomy, podał pod rozwagę pomysł wyjścia z beznadziejnej sytuacji, kiedy wszystkie racjonalne metody zawiodą.
Całemu wydarzeniu towarzyszyło napięcie, którego nie powstydziłby się sam Alfred Hitchcock albo ikona polskiego dokumentu historycznego – Bogusław Wołoszański. „To był zwykły, sobotni poranek. Nic szczególnego się nie działo, nikt nie przewidział sytuacji, która miała lada chwila nastąpić na stadionie Lechii” – zaczął relację reporter lokalnej telewizji. A po plecach widzów zapewne przeszedł dreszcz. No ale przejdźmy do faktów: „W pewnym momencie z tunelu dla piłkarzy na murawę wyszedł… biały lew”. A tak naprawdę młode lwiątko, które biegało po trawie i bawiło się piłką. Był to widok zaiste uroczy. Czyżby zwierzak okazał się nową, tajną bronią gdańskiego klubu? Niestety Lechio, bo takie imię dostał kociak, nie będzie brał udziału w meczach gdańskiej drużyny. Jego występ był związany z zaangażowaniem się klubu w akcję na rzecz ratowania zwierząt zagrożonych wyginięciem.
Czemu o tym zwierzęciu mowa? Bo lwa, na razie w charakterze maskotki ubranej w biało-niebieskie, klubowe barwy, ma od dawna siedlecka Pogoń. A tej drużynie ostatnio, mówiąc delikatnie, niezbyt dobrze się wiedzie. Było szkoleniowców wielu – tak, parafrazując Mickiewicza, można by opisać walkę najpierw o wejście do I ligi, a potem o jej utrzymanie. Skończyło się na hiszpańskiej myśli szkoleniowej. Zatrudnienie Carlosa Alosa Ferrera dla wielu było zaskoczeniem, wszakże wcześniej hiszpański trener w warszawskim oddziale szkółki Barcelony zajmował się pracą jedynie z młodzieżą. W Siedlcach został rzucony na głęboką wodę – musiał zająć się seniorami, dodatkowo rozpaczliwie broniącymi się przed spadkiem z I ligi. Ale to już, widać, taki u nas trend, aby zatrudniać zagranicznych specjalistów, którzy są hołubieni przez prezesów wszelkiej maści klubów, nie tylko piłki nożnej. Polski szkoleniowiec, żeby zostać zatrudnionym, musi mieć doświadczenie, sukcesy i wizję, a od zagranicznego wymaga się tylko tego, żeby był.
Jak zatem poszło hiszpańskiemu trenerowi? Pogoń w dziesięciu meczach zdobyła zaledwie pięć punktów i bezapelacyjnie była najgorszą drużyną wiosny w I lidze. Głos zabrał prezes klubu. Przyczynę porażek znalazł… w postawie piłkarzy, którzy na słowo „obowiązek” zaczynają chichotać w rękaw, słysząc hasło „profesjonalizm”, wyłączają się już przy drugiej sylabie, a przy rzeczowniku „wstyd” pytają „Que?”. Reasumując: nie dają z siebie wszystkiego na boisku. W obronie zruganych piłkarzy stanęli nawet komentatorzy kanału Orange Sport, stwierdzając, że prezes za szybko ich pogrzebał. Dodatkowo, relacjonując jeden z meczów, docenili umiejętności pewnego zawodnika, nazywając go „Iniestą z Włodawy”. Po meczu „ostatniej szansy” i po znalezieniu się klubu w sytuacji „już tylko cud może nas uratować przed spadkiem”, trener Ferrer powiedział: „Adios Amigos” i opuścił (ponoć za porozumieniem stron) tonący okręt.
Gdzie w tym wszystkim miejsce na lwa? Otóż może być on ostatnią deską ratunku Pogoni. Lwa wszakże można wytresować, a w konfrontacji z nim każda drużyna stanie się bezbronna: będzie się bała wyjść na murawę i każde spotkanie odda walkowerem. Miejsce w I lidze zostanie uratowane. A wtedy piłkarze Pogoni już na pewno nie wyjdą na łosi.
Kinga Ochnio