Jak pasterz ze swoją trzodą
W 75 rocznicę tamtych wydarzeń, 31 maja, bp Piotr Sawczuk odprawił Mszę św. - Nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich - powiedział Chrystus. My zaś dodajmy: za przyjaciół i z przyjaciółmi - mówił w homilii, wspominając męczeństwo kapłana.
Uroczystość odbyła się przy pomniku w lesie upamiętniającym wydarzenia sprzed lat. Wierni z Rudna wraz z proboszczem ks. Wojciechem Kamiński trasę z kościoła do miejsca egzekucji pokonali pieszo. Kroczyli śladami męczeństwa ofiar zbrodni hitlerowskiej.
Przypominając w homilii mroczne czasy okupacji, bp P. Sawczuk podkreślał, iż niektórzy wznosili się na szczyty bohaterstwa, pokazując, że człowiek wiary może zwyciężyć lęk o siebie i oddać życie z miłości. – Eucharystia sprawowana w tak szczególnym miejscu daje impuls do głębokiej refleksji nad naszą postawą wobec Pana Boga, Kościoła i ojczyzny. Bo człowiek, który – jak ks. R. Ryczkowski – mając możliwość uratowania swego życia, decyduje się dobrowolnie pójść na śmierć razem z wiernymi, jak pasterz ze swoją trzodą, musi być człowiekiem głębokiej wiary – zwracał uwagę.
Obok licznie zgromadzonym wiernych, przedstawicieli władz samorządowych, a także delegacji z radzyńskiego nadleśnictwa, w uroczystości udział wzięli także kapłani; m.in. dziekan dekanatu radzyńskiego ks. prałat Roman Wiszniewski oraz proboszczowie parafii Wohyń, Radcze i Gęś.
Po Mszy św. pod krzyżem i tablicą upamiętniającą miejsce zbrodni zostały złożone wieńce i kwiaty. Wzruszającą religijno-patriotyczną część artystyczną zaprezentowali uczniowie ze Szkoły Podstawowej w Rudnie.
Mówią mieszkańcy Rudna
– Miejsce upamiętniające bohaterstwo naszych dziadków i pradziadków jest dla mnie szczególne. Tu zginęło wielu młodych Polaków – mówi Andrzej. – Mój dziadek wprawdzie był prowadzony na miejsce stracenia, ale w trakcie selekcji przed lasem został odłączony od grupy – dodaje.
Z kolei Teresa tłumaczy, iż o miejscu stracenia słyszała z opowieści dziadka. – Tutaj zginął brat mojej babci, w domu została jego żona, a córka urodziła się już po śmierci ojca. Dziewczynka nigdy go nie zobaczyła – mówi, podkreślając, że wśród zabitych byli zarówno ludzie starsi, jak i młodzi – najmłodszy miał 20 lat.
– Pamiętam słowa ojca, który opowiadał, jak to podszedł do niego ks. Ryczkowski i poprosił o machorkę – wspomina Helena. – Był zwolniony, mógł iść… Niemcy zabrali także kierownika szkoły Antoniego Zagańczyka. Był wdowcem, mocno przeżywałam fakt, że zupełnie sama została jego maleńka córka.
– Stryjek tam zginął. Został schwytany razem z moim ojcem, który był starszy od swego brata – opowiada z kolei Stanisław. – Ojciec podszedł do Niemca i poprosił, żeby mógł pójść za brata, bo matka po nim będzie płakać. „Uciekaj do domu” – usłyszał. Gdyby ten się zgodził, zginąłby mój ojciec – dodaje.
Wydarzenia sprzed lat
Wybór wsi Rudno na teren pacyfikacji nie był przypadkowy. Wyróżniała się ona nie tylko wielkością i położeniem przy ważnych traktach łączących najbliższe miasta, ale także dużym stopniem uświadomienia narodowego mieszkańców, głębokim przywiązaniem do ojczyzny i religii. Bezpośrednim pretekstem do zbrodni stało się zabicie jednego z Niemców. Mężczyzna zginął w niewyjaśnionych okolicznościach w pobliskim lesie 28 maja 1940 r.
Dwa dni później Niemcy przystąpili do zbrojnej pacyfikacji wsi. Większość mieszkańców zaskoczyło nagłe najście oprawców, stąd nie podjęli próby ucieczki. Niemcy spędzili pod kościół około 170 mężczyzn, do których dołączyli dwóch nauczycieli z pobliskiej szkoły, a z plebanii przyprowadzili ks. R. Ryczkowskiego, proboszcza parafii Rudno. Następnie pędzili zebranych przez wieś pod bronią gotową do strzału w stronę odległego o 2 km lasu. W połowie drogi tragiczny pochód został zatrzymany i rozpoczęła się „selekcja”; Niemcy wybrali 50 osób, które mieli rozstrzelać, i dołączyli do nich kapłana. Na miejsce zbrodni wybrali leśną polanę w pobliżu majątku Planta. Wcześniej pogłębili dół, z którego mieszkańcy okolicznych wiosek wydobywali żwir i piasek w celach budowlanych. Miał on być wspólną mogiłą bezbronnych i niewinnych ludzi. Po przywiezieniu pierwszego transportu wyładowali skazanych, kazali im zejść do dołu i położyć się rzędem, a następnie rozstrzelali ich z karabinu maszynowego. Tych, których nie zabili od razu, dobijali strzałem w tył głowy. Gdy pierwszą partię rozstrzelanych przysypano ziemią, przyjechał samochód z pozostałymi, wśród których był ksiądz. Niemcy rozstrzelali ich i zasypali ziemią we wspólnym grobie. Po dokonaniu zbrodni odjechali.
We wspólnej mogile
Proboszcz parafii Rudno zginął mając zaledwie 39 lat. Istnieją dwie wersje jego śmierci. Pierwsza mówi, że kapłan został zwolniony, tak jak 50 innych (na rozstrzelanie wzięto 100 osób), ale mimo kilkakrotnego wezwania Niemców nie chciał opuścić skazanych na śmierć, twierdząc, że są niewinni. Udzielił im ogólnego rozgrzeszenia i zginął razem z nimi. Inna wersja wskazuje, że ks. R. Ryczkowski ofiarował siebie za wszystkich, jednak uznano tylko połowę i tę zwolniono.
3 kwietnia 1945 r. ekshumowano ciała zamordowanych, a ich prochy pochowano we wspólnej mogile na cmentarzu w Rudnie. Od tej pory w każdą rocznicę w kaplicy cmentarnej odprawiana jest Msza św. w ich intencji. W 50 rocznicę mordu, 30 maja 1990 r., w miejscu zbrodni ustawiono pomnik; olbrzymi głaz polny i dębowy krzyż. Została też odprawiona Msza św. z udziałem biskupa siedleckiego Jana Mazura.
Małgorzata Kołodziejczyk