Pierwsze krwawe ofiary
Część gospodarzy została wywieziona do więzień w Białej Podlaskiej, Siedlcach i Brześciu. Za obronę organów drelowscy parafianie zapłacili po 5 rubli kontrybucji od osoby.
W czasie gdy mężczyźni siedzieli w więzieniach, strażnicy wtargnęli do cerkwi, wynosząc instrument i wywożąc go na licytację.
Tragiczny los spotkał drelowskiego kapłana ks. Jana Welinowicza, który po rocznym okresie przebywania w więzieniu w Chełmie zmarł w 1867 r. W drugiej połowie sierpnia rozpoczęły się w Kodniu rozruchy trwające do końca miesiąca. Gdy lud zaczął nachodzić dom parocha – zmiennika i przywoływać go do porządku, do miasteczka przybyły siły przymusu. Ostrzeżeni mieszkańcy strzegli cerkwi w dzień i w nocy. Jako że żadne okoliczności nie mogły skłonić ich do rozejścia się, w sąsiadujących z cerkwią domach rozkwaterowano oddział wojskowy.
Istotne wydarzenia rozgrywały się 30 i 31 sierpnia oraz 1 września. Przez pierwsze dwa dni otaczający cerkiew ludzie znajdowali się w stanie skrajnego wyczerpania nerwowego i fizycznego, gdyż nie dopuszczano do nich żywności i wody. Nocą z 31 sierpnia na 1 września Emilian Rzeszczyński, jeden z mieszkańców, usiłował przedostać się z pomocą humanitarną do żony z dzieckiem, ale został groźnie pchnięty piką przez jednego z kozaków. Przed śmiercią prosił o kapłana. Gdy kozacy przysłali mu popa, nie chciał skorzystać z jego usług. Ostatkiem sił doczekał się przybycia księdza unickiego z Kostomłotów. Przyjąwszy sakramenty, skonał. Stronnicze źródło rosyjskie wini za to zajście Polaków, szczególnie diaka cerkiewnego Oniszczuka i jego żonę, rzekomo fanatyczną Polkę, która organizowała straż przy cerkwi i nią komenderowała. Rosyjski publicysta twierdzi, że walka z ludem była wynikiem przypadku. Nocą do miasta przybyło kilku nowych kozaków, którzy, pobłądziwszy, natknęli się na wartę unicką koło cerkwi. Gdy zabił dzwon, w wojsku rzekomo wybuchła panika i doszło do zwady ze wzburzonym tłumem. Źródło to, niestety, nie wspomina o ofierze śmiertelnej.
Do poważnych zajść doszło w Grodzisku koło Sabni w powiecie sokołowskim. Parafianie stanęli w obronie ks. Bukowieckiego, którego chciano aresztować. Wynikła szarpanina. Na skutek użycia przez wojsko broni białej było wielu rannych. Jeden z nich – 42-letni gospodarz Jan Klimczuk wkrótce potem zmarł. Inni ciężko poturbowani zostali kalekami.
Rozeźlony naczelnik powiatu sokołowskiego ppłk Ern rozkwaterował we wsi na koszt mieszkańców sotnię kozaków. Stan oblężenia parafian trwał – począwszy od 27 sierpnia – dwa miesiące. Jako że parafianie bronili organów, nałożono na nich kontrybucję i wielu aresztowano. Z powodu pobicia i głodu w więzieniu zmarł Piotr Szymański ze wsi Hołowienki. Po zabraniu organów włościanie zamknęli cerkiew i ukryli klucze. Niektórzy z katowanych deklarowali wręcz: „Oddajemy swoje szyje za klucze”, co wywołało wściekłą reakcję naczelnika, który krzyczał: „Przeklęte Polaki”.
Pod koniec sierpnia 1867 r. w Dokudowie, Ortelu Królewskim, Piszczacu, Derewicznej, Hannie, Dołhobrodach, Sławatyczach i Żeszczynce rozkwaterowano większe siły wojskowe. W Dokudowie proboszczem był syn biskupa Kalińskiego, zmarłego w Wiatce w 1867 r. Szczególnie brutalnie interweniowało wojsko w Piszczacu i Derewicznej. W Piszczacu od uderzenia nahajką zginęło dziecko na rękach matki. Parafianie w Ortelu Królewskim zamknęli świątynię, ukryli klucze i wystawili wartę. W trakcie usuwania wiernych strażnicy pobili Konrada Kożuchowskiego i próbowali przekupić wiernych.
Na początku września do Ortela przybył z żołnierzami naczelnik powiatu bialskiego Dewel, żądając wydania kluczy i organów. Chcąc zastraszyć parafian, silnie uderzył ich przywódcę Konrada Kożuchowskiego, druzgocząc mu szczękę i wybijając zęby. Za pomocą bagnetów żołnierze rozpędzili broniących przystępu do świątyni, wyłamali drzwi i pod konwojem wywieźli organy do Białej Podlaskiej. Rannego Kożuchowskiego i Feliksę Marciniukową skrępowano i aresztowano, przewożąc następnie do więzienia w Białej Podlaskiej, a później do Siedlec. Kożuchowski zmarł w siedleckim więzieniu.
8 września 1867 r. przysłano do Pratulina sotnię kozaków i rozpoczęto blokadę wsi. Nie wypuszczano nikogo z domu – ani w pole, ani do prac w obejściu. Kozacy żywili się na koszt mieszkańców, rabując i niszcząc ich dobytek. Każdego dnia naczelnik powiatu konstantynowskiego Kutanin ponawiał żądania wydania przywódcy buntu, aż wreszcie zniecierpliwiony ogłosił, że władze chcą tylko oczyszczenia cerkwi z „polactwa”. Gdy kwaterunek wojskowy przeciągał się i nie można było rozpocząć siewów, w imieniu gromady wystąpił Feliks Osypiuk, mówiąc: „Pamiętamy, co się działo za Bugiem przed laty, najprzód zdjęli organy, potem zmienili liturgię i przeprowadzili wszystkich na prawosławie, i tutaj to samo chcą uczynić”. Kutanin odrzekł: „Zaklinam się na żonę i dzieci, że więcej wam nic nie będą zabierali”. Po jego odejściu chłopi odbyli naradę i, uwierzywszy w jego zapewnienia, wydali organy. Naczelnik powiatu radzyńskiego Kotow, chcąc zmusić unitów w Gęsi do wydania organów, kazał posypywać we wsi potłuczone szkło, przez co dzieci i kobiety, które zazwyczaj chodzą boso, kaleczyły sobie nogi. Piotr Lewczuk z Gęsi odezwał się do Kotowa: „JWP już co do mowy polskiej, to może ona JWP jako nie Polakowi być przykra, ale cóż winne organy? One ani po polsku, ani po rusku, ani po łacinie nic nie mówią, ale mają swój szczególny ton i za cóż się na nie gniewać i je wyrzucać?”.
Józef Geresz