Życie z Bożej łaski
Bo jako pierwszy w kluczborskiej załodze punkowej nosiłem irokeza. części oddawała też mój charakter. Byłem porywczy, po alkoholu rzucałem się do wszystkiego i do wszystkich.
W swojej książce o nałogu narkotykowym napisałeś, że „to jest walka, w której bez Bożej pomocy trudno, a może nawet wcale nie da się wygrać”. Mocne słowa…
Nie neguję żadnej terapii, bo wiem, że są one skuteczne, że dzięki nim ludzie osiągają trzeźwość. Ja doszedłem do takiego etapu ćpania, że nie było już dla mnie żadnego ratunku. Przy wzroście 1,82 m ważyłem tylko 50 kg. Cztery lata heroinowego ciągu, roczna bezdomność, gnijące kończyny, mieszkanie w piwnicy – tak wyglądało moje ówczesne życie. Przeżyłem dziewięć zapaści, wielokrotnie byłem na detoksach. Czułem pustkę i totalną beznadzieję. Wiedziałem, że śmierć jest już blisko. W takiej sytuacji wybawieniem mógł być tylko Bóg.
Myślałeś o tym, by rzucić narkotyki?
Miałem świadomość, że dawki które biorę, są dla mnie zabójcze. Starałem się je zmniejszać, robiłem własne hardkorowe detoksy. Próbowałem nie ćpać, ale udawało się to tylko przez jeden, dwa, czasem trzy dni. Potem lądowałem na oddziale detoksykacji w stanie skrajnego odwodnienia organizmu. Nie zdawałem sobie sprawy, w jakiej jestem sytuacji. Towarzyszyło mi magiczne myślenie, że nie jest ze mną jeszcze tak źle, że wszystko da się wyprostować. Kończyło się, jak zawsze. ...
Agnieszka Wawryniuk