Puzzle Nowego Porządku
Zresztą przyzwyczajeni już do tego, że media nie opisują, ale kreują rzeczywistość, oczekujemy od nich skrótowej nie relacji, ale podania argumentów za nowością jawiącą się jako jutrzenka domniemanej wolności jednostki i jej triumfu w świecie ponoć ją niewolącym. A tymczasem w świecie dzisiejszym dokonuje się nie powolny, ale wręcz błyskawiczny demontaż kulturowy. 26 czerwca tego roku Sąd Najwyższy Stanów Zjednoczonych stwierdził, że odrzucanie przez niektóre ze stanów ustaw pozwalających na zrównanie związków osób tej samej płci z małżeństwami heteroseksualnymi godzi w zagwarantowaną konstytucyjnie wolność i równość. Dla pierwszego lepszego mieszkańca kraju nad Wisłą sprawa może wydawać się cokolwiek błaha. Od dłuższego czasu przekonywani jesteśmy, że Amerykanie są bardziej niebezpieczni w niewoleniu naszego kraju niż Związek Sowiecki i oddziały Temudżyna razem wzięte. Może dlatego niezbyt dokładnie śledzimy to, co dzieje się za oceanem. A może i dlatego, że wciąż pokutuje w nas fraza z „Wesela” Wyspiańskiego, że najważniejszym jest, by polska wieś była cicha i spokojna pomimo zawieruch światowych. Być może brak zainteresowania tym, co wydarzyło się tydzień temu w Waszyngtonie, bierze się z tego, że uznajemy sam fakt domagania się „równości w małżeństwie” za zwykłą fanaberię kręgów homoseksualnych lub kwestię związaną li tylko ze sferą czysto seksualną. Niestety, tak nie jest. A to, co dokonało się za oceanem, ma niesłychane konsekwencje dla całego świata.
Pan każe – sługa musi
Pierwszą konsekwencją, na którą od razu zwrócili uwagę komentatorzy amerykańscy, ale nie tylko, jest fakt samej konstrukcji prawnej wspomnianego werdyktu Sądu Najwyższego. Otóż prawo do redefinicji małżeństwa zostało wprowadzone na mocy prawa federalnego. Stany Zjednoczone, posiadające strukturę federalną, tzn. złączonych dość silnie, ale jednak niepodległych stanów – państw, tylko najważniejsze i zasadnicze dla całości państwa prawa ustalają na forum międzystanowym. A za owe najważniejsze i najbardziej zasadnicze uważa się za oceanem te uprawnienia, które przysługują ludzkim osobom z samego faktu bycia człowiekiem. Wprowadzenie powyższego prawa stanowi więc nie tylko kolejny kroczek legislacyjny związany z ludzkimi fanaberiami, ale jest przede wszystkim zasadniczą zmianą w prawach człowieka. I nie idzie tylko o homoseksualistów. Redefiniowanie pojęć może w tym momencie objąć wszystko, cokolwiek komu się zamarzy. Dlaczego? Ponieważ w uzasadnieniu podano – jako jedne z powodów takiej, a nie innej decyzji Sądu Najwyższego – że uprawnienie do zrównania małżeństw heteroseksualnych ze związkami homoseksualnymi wynika z tego, iż osoby homoseksualne po prostu tego chcą. A to oznacza, że rozumienie praw człowieka nie jest już uzależnione od prawdy, czyli odczytania rzeczywistości, ale zasadza się na chęciach ludzkich, rozmaicie uzasadnianych. Co więcej, „prawa” te są wprowadzane na zasadzie narzucania przez instytucję wyższą, federalną, a poszczególne stany nie mają nic do powiedzenia. Porównując to, choć każde porównanie jest kulejące, do wojny secesyjnej, warto zwrócić uwagę, że 13 poprawka, znosząca niewolnictwo, została przyjęta dopiero po zakończeniu działań wojennych. Można więc stwierdzić, że wyrok Sądu Najwyższego jest wynikiem jakiejś wygranej kampanii. Jakiej? Kampanii kulturowej.
Wyrzuć pamiątki, spal wspomnienia…
Wśród wielu komentarzy, które pojawiły się w prasie za oceanem po decyzji Sądu Najwyższego, zwróciłem uwagę na artykuł Marka Oppenheimera w The Time, który wyciąga dość daleko idące konsekwencje z radosnej twórczości pięciu (na dziewięciu) sędziów najważniejszego amerykańskiego trybunału. Otóż jeden z sędziów głosujących za takim, a nie innym wyrokiem wydał oświadczenie (konkretnie A. Kennedy), w którym zażądał ochrony dla organizacji religijnych, które nie mogą zgodzić się na to rozstrzygnięcie z powodów doktrynalnych. Pomijając zawiłość amerykańskiego prawa w sprawie zwolnień podatkowych dla organizacji non profit, do których zaliczane są także organizacje religijne, komentator zwraca uwagę, że decyzja sądu otwiera pole do kolejnej redefinicji w ramach społeczeństwa, a mianowicie do konieczności ustalenia przez państwo, czym jest właściwie religia. Problem jest w tym, że nie do końca wiemy, na jakich podstawach będzie się opierać ta nowa definicja religii. Jeśli na tych samych, co prawo do „małżeństw” homoseksualistów, tzn. na zachciankach, to znowu mamy uderzenie w prawdę jako podstawę istnienia społeczności. Już sam ten fakt wikła zarówno Kościół, jak i państwo, w nierozwiązywalny konflikt. Ale siła zaczyna leżeć po stronie państwa. Oppenheimer zwraca uwagę na precedens, który miał miejsce w 1983 r., gdy sąd uznał, że uniwersytet może utracić status szkoły (oczywiście wiązało się to ze zwolnieniami podatkowymi), jeśli nie przestrzega podstawowych praw federalnych. Jak zauważa, nie ma pewności, że ten precedens nie zostanie wykorzystany przeciwko religii. Ale najważniejszym wydaje się fakt, iż państwo otrzymuje narzędzie bezpośredniego ingerowania w doktrynę danej religii. Ta supremacja jest o tyle niebezpieczna, gdyż godzi właśnie w wolność jednostki do wyznawania wiary zgodnie z własnym sumieniem. I tu jest kolejny konflikt. Wielu komentatorów zwraca uwagę na fakt, że następnym krokiem będzie zniesienie klauzuli sumienia, chroniącej jednostkę ludzką przed supremacją państwa. Typowy efekt motyla, ale o tyle niebezpieczny, że godzący w podstawy kulturowe zachodniej cywilizacji.
Cóż więc począć?
Ryan Anderson w Daily Signal dał dość prostą wskazówkę, opierając się na doświadczeniach ruchów pro life, które podjęły szerokie działania po wprowadzeniu prawa do zabijania dzieci nienarodzonych. Po pierwsze nie można zgodzić się na fakt ustalania prawdy w sposób arbitralny przez sądy. Trzeba jasno piętnować jawne kłamstwa, nawet jeśli wypowiadają je ludzie w togach. Po drugie należy podjąć walkę o własną wolność i wolność naszych dzieci do życia zgodnie z własnymi przekonaniami i wiarą. A to oznacza walkę o zapewnienie braku dyskryminacji ze względu na uznawaną definicję małżeństwa jako związku kobiety i mężczyzny. Po trzecie nie możemy pozwolić, aby świat przechodził do porządku dziennego i zapomniał o całej sprawie. Na różny sposób należy nagłaśniać w przestrzeni publicznej gwałt uczyniony na kulturze zachodniej. A to oznacza drogę Mary Wagner, która niejeden dzień spędziła w więzieniu, ponieważ bezgłośnie protestowała przeciwko zabijaniu nienarodzonych. Niestety, to już jest stan wojny.
Ks. Jacek Świątek