To również było upalne lato
Szkoły jeszcze puste, w niektórych kończą się ostatnie remonty. Życie toczy się koleinami codzienności. W te ostatnie dni sierpnia sięgam nieraz myślami do historii. Do roku 1939, 1944… Jakimiś świadkami tych ostatnich dni przed wybuchem II wojny światowej są stare gazety.
Choć widać w nich lęk przed wojną, to jednak świadczą one również o tym, że życie toczyło się normalnie. Tamto lato również było upalne. Ludzie żyli, planowali przyszłość, budowali domy, zawierali małżeństwa, rozpoczynali pracę… Aż do owego pierwszego dnia września, kiedy na niebie pojawiły się samoloty zrzucające bomby na miasta i wsie. Nagle wszystko się zmieniło. Pierwsze dni niosły jeszcze nadzieję na pomoc sojuszników i szybki koniec wojny. Jednak w miarę jak kolejne połacie polskiej ziemi rozjeżdżane były gąsienicami niemieckich czołgów, ta nadzieja gasła. A gdy 17 września Polska otrzymała zdradziecki cios w plecy od Związku Sowieckiego, stało się jasne, że to koniec świata, jaki nasi przodkowie znali do tej pory. Świata, który nie był idealny. Świata, w którym mieli swoje smutki, problemy i kłopoty – ale nagle okazały się one nieistotne wobec faktu, że każdego dnia można po prostu na ulicy stracić życie, zostać wywiezionym do obozu koncentracyjnego lub na roboty do Niemiec. Nagle, z dnia na dzień, wszystko się zmieniło.
Ci, którzy przeżyli, musieli dostosować się do funkcjonowania w nowych warunkach. Jednych te ekstremalne warunki popychały w stronę bohaterstwa, poświęcenia a nawet heroizmu – i nie mówię tylko o wydarzeniach spektakularnych, jak choćby męczeńska śmierć ojca Kolbego. Ci wszyscy, którzy choćby ukrywali Żydów – a groziła za to śmierć – również zdali swój egzamin z człowieczeństwa. U wielu jednak wojna uaktywniła najgorsze instynkty. Współpraca z okupantem, donosicielstwo, wydawanie Żydów. Rabunki i zabójstwa pod płaszczykiem „partyzantki”. Niemal każda miejscowość czy społeczność ma swoje mroczne tajemnice przekazywane młodszym pokoleniem niechętnie, półgębkiem, szeptem i ze wstydem… albo po prostu zamilczane, by okrył je mrok historii.
I nawet, kiedy po sześciu latach wojna się skończyła, to tamten dawny świat już nie wrócił. Został ból po dramatycznych przeżyciach, rany na duszy, które chyba nigdy tak do końca nie zostały zaleczone… Zostało morze ruin tam, gdzie niegdyś były tętniące życiem miasta. Zostały masowe groby żołnierzy i ludności cywilnej.
Jakby tego było mało, okazało się, że nowa władza również splamiła swoje ręce krwią. W nowym porządku nie było miejsca dla tych, którzy myśleli inaczej, czy walczyli z wrogiem pod niewłaściwymi sztandarami. Ludzie, którzy mogli i powinni oddawać swe siły na potrzeby odbudowywania zniszczonej wojną Polski, musieli albo uciekać za granicę, albo w lasach prowadzić walkę o zachowanie godności i honoru, albo też byli zakatowani w ubeckich kazamatach lub skazywani na śmierć w procesach, które urągały nawet podstawowemu poczuciu sprawiedliwości.
Od tamtych wydarzeń minęło wiele lat. Żyjemy naszą codziennością – czasem się cieszymy, czasem narzekamy, zmagamy się z różnymi przeciwnościami losu. Zatrzymajmy się 1 września, by pomodlić się za wszystkich, którzy oddali swoje życie, byśmy dzisiaj mogli żyć bez lęku, że na nasze domy spadną bomby. Pomódlmy się także o pokój na świecie, o to by Pan Bóg zachował nas od nienawiści, głodu, wojny… Choć na pewno nie jest łatwo – doceńmy to, co mamy i umiejmy podziękować za to Panu Bogu.
Ks. Andrzej Adamski