Odpowiedź cara na petycję unitów i sprawa relikwii św. Jozafata
Czekali na nią cierpliwie do końca 1872 r. Niespodziewanie na początku 1873 r. nadszedł rozkaz skierowany do wszystkich wójtów, sołtysów i unickich księży dekanatu międzyrzeckiego, aby określonego dnia stawili się w domu urzędowym.
Gdy to uczynili, członkowie delegowanej z Warszawy przez namiestnika gen. Berga komisji oświadczyli im, iż z kancelarii cesarskiej nadeszło pismo dotyczące wręczonej przez unitów petycji. W skrócie odpowiedź brzmiała następująco: „Ponieważ ze śledztwa pokazało się, że wszystko, co unici podali w petycji o prześladowaniach, jest kłamstwem, przeto cesarz rozkazuje, aby zachowywali się spokojnie i w posłuszeństwie rządowi, inaczej będą surowo ukarani”. Osłupieli na te słowa i ogromnie zażenowani wyszli z budynku. Odpowiedź wydała im się wprost niewiarygodna. Kiedy w powód swojej konsternacji wtajemniczyli oficerów i żołnierzy rosyjskich, ci wybuchnęli śmiechem. Nawet im tekst komunikatu wydał się parodią i oszustwem. Potwierdzili, że przecież zarówno ooficerów, jak i podległe im wojsko używano do pacyfikacji i egzekucji we wsiach wokół Międzyrzeca. A przecież podobne sceny rozgrywały się nie tylko w tej okolicy… I tak wiara Symeona Pawluka i aktywu unickiego w dobroć oraz sprawiedliwość cara prysła ostatecznie.
Na początku 1873 r., gdy poranieni i ogołoceni z dobytku uniccy gospodarze z Hołubli powoli dochodzili do siebie, zostali wezwani do sądu i bezapelacyjnie skazani na więzienie. Naczelnik Kaliński osobiście pilnował, by przez pierwszych sześć dni pobytu w karcerze byli głodzeni. W połowie marca 1873 r. unitów w Rudnie powiadomiono w tajemnicy, że przybędzie do nich, w asyście oddziału wojskowego, pop przysłany z Galicji. Spodziewając się najgorszego, obmyślili radykalny plan działania. Nie zwracając uwagi na porę roku i przenikliwe zimno, porzucili swe domostwa, zostawili dobytek i uszli do pobliskiego lasu. Jako że był to teren prywatny, własność szlachecka, obawiając się m.in. prawnych komplikacji, naczelnik z Radzynia zarządził, aby nie napadano na nich w lesie. Wydał nawet polecenie, aby doglądać ich pozostawionego we wsi inwentarza. Mieszkańcy wsi, zwłaszcza miejscowa szlachta, samorzutnie dostarczali uciekinierom wszelkich produktów. Pobyt unitów w lesie trwał kilka tygodni. W czasie świąt wielkanocnych zbudowali szałasy, a zawiesiwszy na nich obrazy, klęcząc ze świecami, dniem i nocą modlili się i śpiewali pieśni kościelne. Do wsi wracali potajemnie tylko po to, aby zaopatrzyć siebie i zwierzęta w żywność.
Przeczuwając, że rząd przygotowuje się do ostatecznej rozprawy, unici z południowego Podlasia wpadli w przygnębiającą atmosferę. Pod datą 1 maja 1873 r. pamiętnikarz zapisał: „Na wsiach cóż za kolosalna zmiana! Zabaw żadnych i nigdzie nie ma, chyba ślub jaki… humor, wesołość… zniknęły bez śladu”. 8 maja K. Kraszewski zanotował natomiast: „Sprawa unii niby u nas w zawieszeniu, lecz widać, że włościanie stoją uparcie i żadnych reform przyjmować w obrządkach nie chcą, gdyż do księży sprowadzonych z Galicji, chętnie nakazane zmiany w obrządkach przyjmujących, ludzie wcale chodzić nie chcą. Na tegoroczną Wielkanoc, opowiadają, że nigdzie do spowiedzi do tych nowych księży ludzie nie chodzili, w Rossoszu zaczęli unici post razem z katolikami, a gdy nadeszła Wielkanoc porozdzielali święcone swoje między ludność katolicką, tak iż poświęcono go razem i święto obchodzili razem z katolikami, a do spowiedzi nikt nie chodził do nowego księdza. Jeden włościanin z Żeszczynki, czując się słabym i bliskim zgonu, nie chciał sprowadzić księdza, lecz wezwał całą gromadę i zrobiwszy spowiedź publiczną – tak życie zakończył…”.
Wiosną 1873 r. pod pretekstem remontu władze rosyjskie zaczęły przebudowę bialskiej cerkwi pobazyliańskiej. Co jakiś czas robót doglądał osobiście delegowany wysoki oficer, a straż wojskowa nie odstępowała od świątyni. Fachowy nadzór nad pracami sprawował Galicjanin inż. Anastazy Szankowski. Przebudowy cerkwi podjęli się żydowscy majstrowie. Robotnikami budowlanymi byli zaś aresztanci wzięci z bialskiego kryminału. Żołnierze podawali im wapno i cegły, a nawet konieczne pożywienie.
Na początku maja 1873 r. do Białej z oddziałem wojska przybył z rozkazu Gromeki naczelnik straży ziemskiej guberni siedleckiej płk Moskwin. Pod pozorem remontu otrzymał od gubernatora polecenie usunięcia z ołtarza i przeniesienia do podziemi cerkiewnych relikwii św. Jozafata. Jak wiadomo, bialskie sanktuarium św. Jozafata Kuncewicza było miejscem niezliczonych pielgrzymek unickich. Podejrzewając władze o nieczyste zamiary, wczesnym rankiem do sanktuarium przybyła część wiernych. Ich obecność przyczyniła się do fiaska zamiarów płk. Moskwina. Kiedy bowiem kierownik robót zaproponował członkom rady parafialnej przeniesienie relikwii, ci odmówili. Podobnie na propozycję płk. Moskiwna zareagowali duchowni. Zaskoczony obrotem sprawy wysoki urzędnik oznajmił jej odłożenie i rozkazał wiernym opuścić świątynię. Dopiero po dwóch tygodniach, 26 maja, gdy sprawa nieco przycichła, jeden z księży galicyjskich z pomocą strażników ziemskich w tajemnicy przed ludem przeniósł trumnę męczennika do podziemi świątyni. Relikwie opieczętowano, a drzwi do podziemi zamknięto na kłódkę. Władze sądziły naiwnie, że usunęły ostatnią przeszkodę na drodze do likwidacji unii [obraz męczeństwa tego świętego pędzla Simmlera zarekwirowano już w 1866 r. – J.G.].