Gdy mówię: Ojcze…
O Bożym i ludzkim ojcostwie, trudnościach, jakie wiążą się z modlitwą „Ojcze nasz” i wyzwaniach stojących przed współczesnym mężczyzną - w rozmowie z ks. Pawłem Siedlanowskim, duchowym opiekunem siedleckiego Klubu Ojca.
Jedna z najważniejszych chrześcijańskich modlitw rozpoczyna się od słowa „Ojcze…”. Myślę, że dla wielu z nas to słowo straciło znaczenie. Ot, jedno z wielu imion Boga…
Zapewne tak jest. Ale też od początku miało szczególne znaczenie dla wierzących. „Od pierwszych kroków swej drogi Kościół przyjął to wezwanie i uczynił je swoim” – mówił papież Benedykt XVI podczas audiencji środowej w 2003 r. Pięknie o Bożym ojcostwie pisał do Galatów św. Paweł Apostoł: „Na dowód tego, że jesteście synami, Bóg wysłał do serc naszych Ducha Syna swego, który woła: Abba, Ojcze!” (Ga 4,6). Zaś zwracając się do Rzymian przypominał: „Nie otrzymaliście przecież ducha niewoli, by się znowu pogrążyć w bojaźni, ale otrzymaliście ducha przybrania za synów, w którym możemy wołać: «Abba, Ojcze!»” (Rz 8,15). Jezus wiele razy mówił o swoim Ojcu w niebie. Czy dziś zagubiliśmy znaczenie słowa „ojciec”? Bardzo możliwe.
Dlaczego?
Znów oddaję głos papieżowi Benedyktowi XVI: „Być może współczesny człowiek nie dostrzega piękna, wielkości i głębokiego ukojenia zawartego w słowie „Ojcze”, którym możemy zwrócić się do Boga w modlitwie, ponieważ niejednokrotnie postać ojca nie jest wystarczająco obecna i konkretna w życiu codziennym. ...
Agnieszka Warecka