Początek wydarzeń w Drelowie
Wg polskich źródeł było inaczej. W Ciciborze nabożeństwa nie było, bo parafianie ukryli klucze. W Łomazach i Piszczacu oprócz popa i służby cerkiewnej świątynie świeciły pustkami. W Ostrowie, Dołhobrodach i Zabłociu postawiono czynny opór, a w pozostałych parafiach nabożeństwo zbojkotowano.
Niespokojnie było również w Drelowie. 13 stycznia gdy tamtejszy duchowny Teofil Welinowicz zaczął odprawiać nabożeństwo po rosyjsku, zaczęła się wrzawa, a wierni Pawluk i Bocian wyprowadzili go ze świątyni, podoficera i strażnika rozbrojono, a wierni zamknęli świątynię i ukryli klucze. Stronniczy Liwczak twierdzi, że strażnika pobito tak, że zmarł w szpitalu w Międzyrzecu. Jest to wiadomość niepotwierdzona przez inne źródła ros. 14 stycznia wójt gminy Bohukały dostał rozkaz od płk. pow. konstantynowskiego Kutanina, aby zwołał parafialne zebranie w Bohukałach. Wierni zbojkotowali nakaz i zebrali się przy kościele w Pratulinie. Usłyszawszy o tym wójt w towarzystwie komisarza ds. włościańskich Bułhakowa przybył również do Pratulina. Komisarz usiłował przekonać unitów, że opór ich jest daremny, jednak bezskutecznie. 15 stycznia przybył do Pratulina z-ca Kutanina kpt. Klimenko i próbował skłonić zebranych do wydania kluczy. Przypomniał im, że car ich uwolnił od panów. Wtedy jeden z unitów odważnie zawołał: „Panowie bili się za wiarę…Gdybyśmy byli wtenczas o tym wiedzieli, już by tu ani jednej nogi z was nie było. A wy złodzieje… Nas zwodzili, mówiliście, że oni się biją o utrzymanie pańszczyzny, a teraz chcecie nas zrobić schizmatykami. Niedoczekanie!”. Klimenko odjechał jak niepyszny. 16 stycznia przybyły do Zabłocia trzy roty piechoty i zaczęły rozpędzać zgromadzoną przed świątynią ludność. Doszło do ciężkich starć i, wg cytowanego wyżej Liwczaka, ok. 15 osób powieziono na dworzec kolejowy. Prawdopodobnie byli to lżej lub ciężej ranni. 16 stycznia Pawluk rozesłał do Dołhy, Rudna i Przegalin emisariuszy z zawiadomieniem pod kryptonimem „W Drelowie będzie wesele”. Tego dnia przybyli do Drelowa z Radzynia naczelnik Kotow oraz jego pomocnik Andrejew i wezwali zgromadzoną przed świątynią ludność do rozejścia. Wierni jednak nie usłuchali i Kotow z pomocnikiem odjechali. Rano 17 stycznia pod dowództwem ppłk. Beka przybyły do Drelowa dwie roty piechoty i sotnia kozaków. Kotow zażądał wydania kluczy i opuszczenia placu przed Kościołem. Odpowiedziano mu: „Nie popełniamy żadnej zbrodni na miejscu świętym”. Padł rozkaz wiązać ludzi. Tak o tym opowiadał Sylwester Panasiuk po 54 latach: „Żołnierze zaczęli wiązać tych, co koło drzwi bliżej stali i związali mojej żony ojca Stefana Marczuka mającego ok. 50 lat, to ja pobiegłem i nożykiem, który miałem w kieszeni, rozciąłem sznurki i ojca uwolniłem. Inni młodzi mężczyźni i kobiety toż samo robili z innymi związanymi. Wtenczas na cmentarz wpadli kozacy i nahajkami zaczęli bić ludzi, to ci porwali kołki stojące przy spichlerzu lub też wyrwali ich z płota i rzucili się na kozaków… Wówczas na cmentarzu znalazła się starszyzna wojskowa i kpt. Andrejew, który wyciągnął szablę i bił nią ludzi, a Gabriel Mieleszko z Łózek złapał ręką za szablę i trzymając obydwoma rękami, ukląkł na ziemi, żeby uniemożliwić naczelnikowi cięcie szablą, lecz Andrejew przechylił się, wyrywając szablę, a ktoś z ludzi stojących z tyłu Andrejewa grzmotnął go szuflą po karku i Andrejew puściwszy szablę skulony wyszedł z cmentarza do wojska, krótką chwilę się naradzali i słyszeliśmy rozkaz atkryć agoń (otworzyć ogień – J.G.) i zaczęto najprzód strzelać w powietrze…”. Urzędowy raport rosyjski tak przedstawiał to zajście: „ppłk Bek stracił nadzieję na pokojowe rozwiązanie. Podjął decyzję, aby rozpędzić tłum siłą, ale bez użycia broni. Gdy jednak część wojska weszła na plac przed kościołem, zgromadzeni na nim chłopi zaczęli ich bić i zranili wielu szeregowych żołnierzy. Wojsko więc zaczęło strzelać w górę na postrach, ale to nie pomagało. Niektórzy z szeregowych, zdenerwowani <> bez komendy dowódcy zaczęli strzelać w tłum. Zabito jednego i raniono dziesięciu mężczyzn”. A tak to zapamiętał naoczny świadek Grzegorz Juchimiuk: „Oficer wydał rozkaz strzelania i widziałem, jak widocznie mając kulą przeszytą głowę, upadł przy dzwonnicy Jan Romaniuk z Przechodziska, zraszając obficie krwią ziemię cmentarną. Również padł Teodor Ołtuszyk z Drelowa, mając przeszyte piersi kulą. Z rany obficie broczyła krew, którą pokropił on ziemię, niesiony do pobliskiego domu Czatyrków czy też Daniluków, gdzie po 24 godz. zakończył życie”. Syn Mikołaja Chodźko opowiadał, że gdy na odgłos strzałów pobiegł niespokojny o ojca w stronę świątyni, ujrzał leżących Romaniuka i Bociana (tak nazywano Ołtuszyka), dalej grupkę ludzi otaczających innego z leżących i płaczące nad nim kobiety (był to Andrzej Charytoniuk z Kwasówki lub Symeon Pawluk z Pereszczówki – J.G.). Odnalazł też swojego ojca. Miał on zadaną ranę od broni białej. Cios zadał mu któryś z żołnierzy w momencie, gdy zagrzewał obrońców do wytrwałości, wołając: „Trzymajcie się”. Dawid Drupaluk z Przechodziska zeznawał później: „Wojsko zaczęło strzelać do stojących na cmentarzu i pamiętam, jak stojący na prawo od wejścia na cmentarz teść mój Jan Romaniuk, rażony kulą w głowę, brocząc krwią, padł na cmentarzu. Również przeszyty został kulą Teodor Ołtuszyk, przezywany Bocianem. Jana Romaniuka, który zaraz umarł, wprędce jego pasierb Melan Nakaziuk… zawiózł do domu i na drugi dzień ciało jego zawieźliśmy na cmentarz i pochowaliśmy” (akt zgonu zrobiono dopiero 24 stycznia 1874 r. – J.G.).
Józef Geresz