Komentarze
Początek drogi

Początek drogi

Rytualnie pierwszy felieton po wieczorze wyborczym nie może być niczemu innemu poświęcony, jak tylko wynikom elekcji narodowej. Bo choć w Rzymie zakończono obrady drugiej sesji nadzwyczajnego synodu biskupów, poświęconego roli rodziny i jej wspieraniu w wypełnianiu właściwej jej misji, to jednak dla naszego polskiego podwórka w wyborczy wieczór tylko zliczanie słupków poparcia jest ważne.

Choć bez przesady. Oglądając bowiem wahające się aż do ostatecznego werdyktu Państwowej Komisji Wyborczej procenty poparcia, można ulec hipnotycznemu zauroczeniu i od surowych wyników wyborczych uzależnić to, co czeka nas w przyszłości. A to nie jest tak.

Zdobycie nawet dużej większości mandatów w budynku na Wiejskiej nie oznacza od razu sielanki, a sam fakt przejęcia władzy nie decyduje o spokojności i trwałości projektu wyborczego. Sukcesem przecież nie jest samo wejście do parlamentu czy też objęcie funkcji państwowych. Miarą wygranej jest przeprowadzenie zaproponowanych społeczeństwu projektów i utrzymanie poziomu akceptacji społecznej. A to możliwe jest przy założeniu, że utrzyma się w wizji i programie zwycięskiego obozu te elementy, które zadecydowały o wygranej elekcji.

Prawdę wyrwać spod maski

Mój subiektywny ranking elementów, które zadecydowały o sukcesie wyborczym projektu Zjednoczonej Prawicy, wbrew utartym w publicystyce krajowej schematom, otwiera nie program gospodarczy czy obietnice socjalne, ale związanie z prawdą. Kiedy jeden z moich znajomych obejmował funkcję polityczną (na niższym niż krajowy szczeblu, ale zawsze), wówczas jego własna rodzicielka dała mu złotą radę: „Rób to, co uważasz za słuszne i dobre, ale nigdy nie kłam!”. Spoglądając na działania poszczególnych ugrupowań w czasie kampanii wyborczej, można odnieść wrażenie (i zapewne tak jest), że w gruncie rzeczy mieliśmy do czynienia z uwodzeniem społeczeństwa. Cóż, ponoć każdy mężczyzna, który chce posiąść kobietę, wmawia jej, że jest niemal Miss World. O fałszu wyborczym nie stanowi jednak tylko ten element. Spójrzmy chociażby na prowadzenie zmagań elekcyjnych przez partię przegraną. Otóż PO swój przekaz społeczny oparła na dwóch tezach: po pierwsze na straszeniu PiS, po drugie – na udowadnianiu, że jest przepięknie. Obie te tezy dla zwykłego zjadacza chleba nad Wisłą były najoczywistszym kłamstwem i stały w sprzeczności z osobistym hasłem wyborczym byłej już premier: „Słucham, rozumiem, pomagam”. Bo ani to słuchanie, ani rozumienie nie było. Warto w tym kontekście przyjrzeć się również drodze, jaką w sprawowaniu władzy przeszedł premier Węgier – Victor Orban. Rozpoczynając swój mariaż z polityką, zapowiedział on społeczeństwu, że nie będzie od razu widocznych efektów, ale konsekwentnie będzie stał na straży podmiotowości własnego społeczeństwa i najwyższym jego zadaniem stanie się ochrona narodu węgierskiego. Wydaje się, że ta właśnie konsekwencja oraz mówienie prawdy (przecież węgierska lewicowa opozycja, podobnie jak w Polsce, poległa na ujawnionych „taśmach prawdy”) jest receptą na wyborczy sukces. Trzeba myśleć tak, jak myśli społeczeństwo, i działać dla jego dobra (co nie oznacza przytakiwania we wszystkim). Jeśli jednak dochodzimy do momentu udzielania „dobrych rad”, to w tym kontekście należy jasno powiedzieć: żadnego kunktatorstwa, mości panowie! Nawet jeśli kusić was będą woltami we władzach samorządowych na szczeblu wojewódzkim (a przynajmniej w dziesięciu województwach jest to możliwe).

Jedność to siła, nie wasza ambicja

Drugie miejsce w moim subiektywnym rankingu elementów, które zadecydowały o zwycięstwie wyborczym prawej strony, jest fakt zjednoczenia. Oczywiście, dzisiaj na fali jest Prawo i Sprawiedliwość, ale trzeba oddać słuszność prawdzie, że zwycięstwo to było możliwe dzięki skupieniu i trwałej współpracy kilku środowisk prawicowych (nie wszystkich) oraz odłożeniu na bok własnych ambicji przez poszczególne ugrupowania. Mam nieodparte wrażenie, że to właśnie ta koalicja wykonała krok w stronę nowoczesnego systemu politycznego, w którym do walki wyborczej na arenie państwowej stają duże podmioty, a dyskusja nad sposobami realizacji politycznych wartości przenosi się na poziom wewnątrzkoalicyjnych tarć i waśni. Podobny model chciała fasadowo wprowadzić PO (prawybory prezydenckie), ale była to właśnie fasadowość i działanie li tylko medialne. Podobała mi się wypowiedź Jarosława Gowina, który pytany o możliwość zmiany kandydatki na premiera powiedział, że w mocy są umowy koalicyjne, a te zakładają, że osobę premiera wskazuje PiS, więc on powstrzymuje się od komentarza. Tę jedność i taką jedność należy utrzymać i w miarę możliwości poszerzyć. Z jednej bowiem strony odbija się ona od niebezpiecznych brzegów jednakowości, z drugiej zaś strony – pozwala na budowanie własnych koncepcji w ramach zwartego bloku jednoczonego przez wartości. Pozwala ponadto uniknąć największej zmory polskiego życia politycznego – zaciekłego i zasklepionego w sobie partyjniactwa. Utrzymanie takiego modelu zjednoczenia wymaga jednak pewnego stopnia pokory, pozwalającego na artykułowanie przez poszczególne podmioty własnych diagnoz sytuacji oraz sposobów zaradzenia sprawom państwowym, oraz wstrzymywania własnych ambicji na rzecz wspólnoty wartości. Wydaje się, że mówienie politykom o pokorze i wyzbyciu się ambicji jest tym samym, co namawianie wilka, żeby nie jadł mięsa, poprzestając na zieleninie, ale w polityce polskiej nie takie już cuda się zdarzały.

Życiowe podpory

Trzecim elementem w moim subiektywnym rankingu elementów zwycięstwa jest skuteczne i właściwe powstrzymanie się od europeizacji na poziomie tzw. wartości, a szczególnie relacja do religii i wiary. Owszem, cała Zjednoczona Prawica deklarowała swoje przywiązanie do wartości religijnych, ale do tej pory mogło to być odbierane jako niebezpieczny społecznie garb. Tymczasem dzisiaj może to być element zwycięstwa. Przegrana PO może wynikać również i z ewolucji jej (werbalnie okazywanych) poglądów na sprawy relacji wiara – życie społeczne. Ta ewolucja dokonała się wszak pomiędzy rekolekcjami łagiewnickimi a ustawą o in vitro. Oświadczenie Ewy Kopacz i Ryszarda Petru, iż po przejęciu władzy przez Zjednoczoną Prawicę będą stać „na straży” neutralności światopoglądowej, wskazują na wyznaczenie pola starcia z obecnie przejmującymi władzę. Tymczasem dla każdego człowieka to nie demokracja uzasadnia wszystko, lecz odwrotnie – ona sama potrzebuje podstawy i trwałych fundamentów. A to może dać tylko odwołanie się do tego, co wieczne i utrwalone w tradycji Narodu. Tyle na dzisiaj. Przyszłość jeszcze wiele pokaże. A to ma dla mnie dodatkowy walor – będę miał co komentować.

Ks. Jacek Świątek