Na okoliczność
Pod wpływem zaduszkowych refleksji moja znajoma skarży się, że nie zna rodzeństwa swoich dziadków. - Nic o nich nie wiem - mówi. - Kiedyś, jak babcia czy dziadek snuli opowieści, zupełnie mnie to nie interesowało. Teraz bym chętnie posłuchała, ale już nie mam kogo.
To nie tylko jej problem. Ludzi próbujących dogonić minione jest sporo. Po latach okazuje się, że wielu – jak sobie za późno uświadamiamy – bliskich nam osób nie zdążyliśmy poznać, zapytać o ich życie, doświadczenia, posłuchać przestrogi.
To dobrze, że święto umarłych przypada w listopadzie. Prawdę mówiąc, nie wyobrażam sobie innej daty. I chyba nie tylko dlatego, że przywykłam. Listopad to właśnie pora umierania – całej natury. Pora zadumy, melancholii, refleksji.
Święto umarłych to także sprawy żywych. Święto żywych. Szybkie, ale ważne spotkania. Idę o zakład, że na Wszystkich Świętych liczba przemieszczających się rodaków jest większa niż na Boże Narodzenie. To miara tego święta. Choć cmentarze zostały wyprostowane alejkami i pomnikami utkane, ciągle jeszcze pamiętam groby kopane jak popadło, utrudniające drogę do tych położonych dalej. Pamiętam dziecięce wyprawy po białe kuleczki zrywanych z przydrożnych krzewów śnieguliczek. Korzystała z nich cała wieś, więc trzeba było nieźle główkować, żeby trafić w porę. Zerwane za wcześnie były jeszcze mało dorodne, za późno – pomarszczone, przebrane, trącone mrozem albo oskubane już przez innych. Prawie na każdym grobie ułożone w kształt krzyża, ozdobione gałązkami marcinków, dumnie prezentowały się na pagórkach mogił obłożonych zdobytą pod strachem Bożym świerczyną. Ustrojenie grobu wymagało trudu. To nie szybkie kupienie chryzantemy, tylko poświęcone na robienie bibułkowych kwiatów, przedumane wieczory, to podpatrywanie artystycznego kunsztu sąsiadki, której efekty pracy prezentowały się lepiej, bardziej okazale. To Msza św. w cieniu cmentarnych drzew, podczas której ci, których nie było stać na futro, przymarzali, ale wytrwali do końca. To żal, że trzeba z ukochanych miejsc odjechać i nie doświadczyć wieczornej procesji na groby. To niezapomniany widok oglądanych z okien pociągu rozświetlonych cmentarzy, kiedy tłumnie wracano z zaduszkowej wyprawy. To urywane rozmowy z raz na rok widzianymi krewnymi, to czasem odnalezienie nowych kuzynów, którzy wiedzeni tęsknotą za minionym, przywracali do życia zapomniane już miejsca i ludzi. To składane leżącym w ziemi deklaracje, że już zawsze, już nigdy, już teraz… To czasem trudne wybory – być tego dnia na grobie matki, która urodziła, czy tej, która wychowała. To nie zawsze ukryte łzy, jeśli strata zbyt świeża. To refleksja dotycząca nie tylko tego, dokąd idziemy, ale też – skąd przyszliśmy. To poszukiwanie i odnajdowanie tożsamości.
Spróbujmy i tym razem – na okoliczność święta naszych zmarłych – zadzierzgnąć albo poprawić relacje z żywymi. Zanim będzie za późno.
Anna Wolańska