Nie – dla sprzedajnych duchownych i okrutne pacyfikacje
Przeciwko tym kapłanom narastał coraz większy sprzeciw wiernych unitów. Prawosławny pamiętnikarz Liwczak upatruje w tym uporze skutki postanowień nocnego zjazdu unitów k. Międzyrzeca. Wg niego następstwa tego zjazdu szybko dały znać o sobie, bo ludność unicka zaczęła nagminnie usuwać galicyjskich, zdradzieckich księży. Najpierw doszło do tego w parafii Różanka.
7 października 1874 r. znaleziono tam na drzwiach domu parafialnego naklejoną papieską bullę i jej polski przekład z dopiskiem – żądaniem szybkiego opuszczenia przez księdza Galicjanina parafii. Pop nie uczynił tego i 9 października musiał ratować się ucieczką przed stanowczym postępowaniem wiernych. 20 października kodeńscy unici mimo zakazu udali się do kościoła św. Anny, gdzie zamówili Mszę św. Po nabożeństwie przywrócili dawne porządki w swojej cerkwi i wymówili popu obowiązki. W dniach 20-23 października doszło do usunięcia przez lud przefarbowanych duchownych w parafiach Holeszów, Zabłocie, Sławatycze, Jabłoń, Kodeń i Kobylany k. Terespola. Niechętny unitom Liwczak skomentował to krótko: „Do tych parafii wysłano wojska, jednak miały się zachowywać biernie”. Jak wyglądało to bierne zachowanie się sił zbrojnych, można się przekonać na przykładzie parafii Janów Podl. i Jabłoń. Ponieważ unici z Janowa nie uczęszczali na nabożeństwa do zabranej na prawosławie cerkwi, kilkudziesięciu z nich, najbardziej aktywnych, uwięziono. 28 października naczelnik pow. konstantynowskiego Klimenko kazał wojsku wyprowadzać kolejno uwięzionych unitów parafii janowskiej z aresztu przed front katedry, kłaść każdego na bruku i nahajkami batożyć. Chciał tym czynem zastraszyć pozostałych unitów i zapewne dowieść wyższości prawosławia nad katolicyzmem. Tak o tym wspominał ówczesny proboszcz parafii katedralnej w Janowie Podl. ks. Józef Pruszkowski: „Uroczysty dzień świętych Apostołów Szymona i Judy, patronów Podlasia, oraz miejsce katuszy unitów obrane w tym dniu przed frontem katedry było rzuceniem najwyższej obelgi świątyni katolickiej, było oduczaniem nahajką tego, co kościół łaską Bożą włożył w głowy i serca swych dziatek… Krzyki biednych ofiar i rozpaczliwe ich jęki rozdzierały serca zebranych w katedrze na nieszpory… Płacz modlących się w świątyni zlewał się z jękami katowanych przed kościołem. Zapłakani księża nie śmieli i nie mogli zacząć nieszporów… Katowanie trwało półtorej godziny”. Pod datą 29 października 1874 r. Jadwiga Łubieńska zapisała: „W Jabłoniu stoi wojsko. Spędzono włościan ze wsi naszej (Kolano – J.G.) i wszystkich wsi okolicznych, aby ich «nawrócić na schizmę». Wszyscy odmówili. Mężów, kobiety i dzieci, «opornych», kolejno kładą na śniegu i biją do krwi, do połamania kości. Ksiądz unicki «sprzedał cerkiew», podjął się apostazji za pieniądze; wyklęty przez konającego wyznawcę, w stodole się powiesił. Kozaków rozlokowano po wsiach wieśniaczych na utrzymaniu gospodarzy, dopóki się nie namyślą. Żołnierze wypróżniają spichrze, pasą konie, wyrżnęli prosiaki, potem warchlaki, tuczniki, maciory. Biorą się do krów i wolców, podcinają im nogi w pęcinie w oczach właścicieli. Unitom nędza zagląda w oczy, a oni udają obojętnych”. 3 listopada 1874 r. gen. gub. warszawski hr. Kotzebue przybył do Chełma. Administrator Popiel pokazał mu kolportowane potajemnie polskie pisma i broszury, a także listy papieskie. Wyraził sugestię odnośnie zamknięcia parafii katolickiej w Kodniu, mówiąc: „Kodeński ksiądz powinien podać liczbę 4 tys. parafian, wiem bowiem, że tutaj przybywają wszyscy unici”. 15 listopada 1874 r. przysłano z Petersburga na Podlasie urzędnika ministerstwa do specjalnych zleceń, Dymitra Gawryłowicza Baranowa. Kazał on karmić wojska na koszt mieszkańców. Liwczak z przekąsem napisał: „Baranow nie żałował nahajek”. A tak o jego działalności zanotował Kajetan Kraszewski: „W ostatnich czasach w okolicy naszej włościanie… skądś podbechtani, raptem zabrali się do wyrzucania księży swoich, którzy niektóre dawne zwyczaje i obrzędy zmieniać poczęli, ale co najgorzej, że już całkiem głupio, że w wielu miejscach zelżono portrety panującego, naszło więc wojska masa, walili im baty okrutne, bili woły i barany. Stali po wsiach tygodniami…”. Do szybkiego spacyfikowania terenu, wedle rozporządzenia, gen. gub. Kotzebue delegował w teren komisarzy ds. włościańskich i niższych urzędników gubernialnej kancelarii. Wiadomo, że jeden z nich incognito przybył 20 listopada do parafii unickiej w Łosicach i polecił wójtowi zebrać lud dla pouczenia. Zdziwionemu wójtowi zagroził nahajką i chłostą. Gub. siedlecki Gromeka przeniósł się do swego majątku w Wólce Plebańskiej k. Białej Podl. i kazał naczelnikom składać dokładne raporty. Do opornej wsi Dołhobrody przybył znaczny oddział wojska. Prócz furażu dla koni, zboża, pobierania pasz, słoniny, żołnierze zabierali chłopskie bydło. Nie bacząc na te szkody, dołhobrodzcy parafianie nie godzili się na przyjęcie takiego kapłana, który, jak mówili „będzie zamykał carskie wrota, chował się tam i opuszczał w czasie liturgii zasłonę, czego do tej pory nie było” i odprawiał wg nowego cyrkularza. Po miesiącu nieludzkiej katorgi znękani parafianie załamali się i wyrazili zgodę, jak raportował naczelnik bialskiego powiatu Aleszko, znajdujący się bezpośrednio przy wojsku w Dołhobrodach, „na przyjęcie nowego duchownego”. Telegramem wysłanym z Chełma gubernator prosił o niezwłoczne przysłanie tam kapłana. Archirej Liwczak tak o tym napisał: „27 listopada 1874 r. przybyłem do Dołhobród, by wprowadzić na parafię popa Timofieja Wasilszczyna. Po wyjściu z cerkwi w Dołhobrodach naczelnik z wojskiem wyszedł ze wsi, żeby udać się do innych parafii w których doszło do wystąpień”.
Józef Geresz