Komentarze
Z pierwszej ręki

Z pierwszej ręki

Jak już pani zapewne wie... - kiedy słyszę takie słowa, najpierw cieszę się, że oto ktoś docenił wysiłek wkładany w uprawiany przeze mnie zawód. Wszakże takie stwierdzenie oznacza, że uznał mnie za osobę zorientowaną w tym, co się wokół dzieje, otwartą na otaczający świat i takie tam.

Czyli najprościej - posłał komplement. Po chwili jednak w mojej głowie zapala się czerwona lampka. Pojawia się strach w oczach i gęsia skórka na ciele... Może właśnie coś przeoczyłam, w czymś się nie zorientowałam i zaraz będzie blamaż. Tym samym swojemu adwersarzowi podam jak na tacy argument na dowiedzenie mojej ignorancji.

Przytoczone na początku zdanie usłyszałam niedawno od pewnego młodego, świeżo upieczonego posła. Przed kilkunastoma dniami poprosiłam go o udzielenie odpowiedzi na kilka pytań. Z racji tego, że dzieli nas kilkadziesiąt kilometrów, a co ważniejsze – parlamentarzysta jak to parlamentarzysta, a na dodatek debiutant w tej roli jest zabiegany – zgodziłam się na przesłanie wypowiedzi pocztą elektroniczną. No i zaczęły się schody. Swoją drogą chyba nigdy tak wiele razy w ciągu kilku dni nie usłyszałam, że ktoś o mnie pamięta… A pan poseł przekonywał mnie o tym za każdym razem, kiedy informował, że jeszcze nie przygotował odpowiedzi. Jako przyczynę swojego niezdyscyplinowania podawał oczywiście nadmiar obowiązków.

Tym razem było inaczej. Z wieczornej pracy nad tekstem o burzliwych obradach rady miasta wyrwał mnie dźwięk telefonu. Po wymianie uprzejmości usłyszałam wspomniane: „Jak już pani zapewne wie z… (i tu padła nazwa portalu internetowego będącego źródłem informacji), przecięto opony w moim samochodzie”. Przyznaję się bez bicia – nie miałam o tym zielonego pojęcia. Zachowałam w sobie jednak na tyle czujności, żeby zapytać, czy przyczyny chuligańskiego zachowania mogły mieć podłoże polityczne. Bowiem, jak zdążyłam się w międzyczasie zorientować (na szczęście miałam włączony komputer podłączony do internetu), straty poniósł też inny parlamentarzysta z tej samej partii. Najważniejsze w tłumaczeniu mojego rozmówcy było jednak to, że wspomniane zdarzenie przerwało mu pracę nad tekstem. Jak tłumaczył, spędził pół dnia na komisariacie. W takim przypadku oczywiście nie mogłam mieć pretensji. Potem padły standardowe zapewnienia, że pan poseł wkrótce prześle, a je będę czekać.

A teraz do meritum. Naprawdę poczułam się zawstydzona, że nie wiedziałam o wydarzeniu, które w ciągu kilku godzin obiegło większość portali informacyjnych. Czy słusznie? Z pomocą, jak zwykle, przychodzą amerykańscy naukowcy. Podobno dziś w czasie jednej doby wchłaniamy tyle informacji, ile nasi przodkowie sprzed kilku wieków zdobywali w ciągu niemal całego życia. Dziennie zalewani jesteśmy potokiem informacyjnym o wielkości ponad 100 tys. słów. No to w pewnej mierze czuję się rozgrzeszona z tego, że czegoś nie zarejestrowałam albo najnormalniej w świecie – jak mi się przynajmniej do tej pory zdawało – pozwoliłam sobie na odcięcie od sieci. Paradoks jednak polega na tym, że o ile momentami mam wrażenie, iż jestem zaimpregnowana na wieści ze świata polityki, to newsy o celebrytach przyklejają się do mnie na długo. Choć najczęściej wiadomości te sprowadzają się do informacji, kto z kim był widziany i czy przedstawicielka płci pięknej miała oby na pewno na sobie bieliznę. Po co tam w ogóle wchodzę? No właśnie po to, żeby odreagować polityczne zawieruchy. Tak więc koło się zamyka.

Najmocniej więc przepraszam, że tego wieczoru nie wiedziałam nic o problemach posłów rządzącej partii, za to mogłam wypowiedzieć się o dodatkowych kilogramach jednej z gwiazdek pop. 

Kinga Ochnio