Komentarze
Źródło: ARCH
Źródło: ARCH

Wśród tłumu zapatrzonego w swe bóstwa

Trzej Królowie są jednym z ciekawszych elementów bożonarodzeniowej opowieści. I nie tyle z powodu ich egzotyczności czy też teologicznego uzasadnienia ich obecności przy Nowonarodzonym. Oczywiście wymiar teologiczny ważny jest dla czystości przekazu wiary, jednakże ludzka wyobraźnia i sposób przeżywania rzeczywistości sprawiają, iż to, co winno całkowicie się zlać, posiada jedynie część wspólną.

Młodzieńcze fascynacje literackie potrafią powracać z niesłychaną siłą w wieku starszym. Pamiętam, jak w czasach licealnych zaczytywałem się „Kręgiem Biblijnym” Romana Brandstaettera. Jedną z propozycji tego autora wniknięcia w głębię tekstu biblijnego była tzw. medytacja egzystencjalna.

Polegała na próbie wniknięcia w przeżycia osoby będącej częścią dramatu świętego tekstu i na pół emocjonalnym, pół egzystencjalnym kroczeniu wraz z nią po ścieżkach Biblii. Warto zastosować ten sposób do Mędrców, którzy przybywają ze Wschodu do Nowonarodzonego, by zobaczyć, że wcale daleko od nas oni nie są. A droga ich ma zasadniczo trzy etapy: wędrówka – osiągnięcie celu – powrót.

Żal letnich pałaców na wzgórzu

Piosenkarka śpiewała, że najtrudniejszy jest zawsze ten pierwszy krok. Wiąże się on z dramatem pozostawienia. Pozostawili za sobą dobrze znane układy, powiązania osób, czas na wszystko ułożony, być może również całą gamę przyjemności umilających życie. I w imię czego? W imię gwiazdy skrzącej się na nieboskłonie. Dzisiaj całe tyrady wygłaszane są na temat tejże. Jedni widzą w niej jakiś meteor, inni kometę, inni asteroidę, a inni jeno mity. Dla nich stała się znakiem innej rzeczywistości. Prawdziwej, a nie utkanej z domysłów ludzkich i pragnień serc. Czy zostali zrozumiani przez współczesnych? Raczej nie. Ich ludek wolał tkwić w przyzwyczajeniach i uznanych półprawdach, bez narażania się na nieprzyjemności i trudy. Ot, zwykła kolej rzeczy u fascynatów ciepłej wody w kranie i grilla. Aby sprawnie kierować społecznością, wystarczy tylko delikatnie gładzić podbrzusze i pompować ego, a w ten sposób osiągnie się spokój społeczny. Nic tak bowiem nie wzburza społeczności, jak żądanie od ludzi, by byli dojrzałymi. Społeczność bajek chce, a nie prawdy. One doskonale tłumaczą własne słabości i nędzne przyzwyczajenia, a jeśli jeszcze do tego jakąś teorię dobudować, opartą na hipotezach tak bajecznych, że wręcz niemożliwych, to już nic więcej nie potrzeba do pełni szczęścia i samozadowolenia. Być może uznali ich za szaleńców czy też mitomanów, choć sami tkwili w mitach i baśniach. A jeśli dodać do tego przekazy „zagranicznych mediów”, to wzburzenie mogło być jeszcze większe. Społeczność nie chce prawdy. Chce igrzysk. Można wówczas powznosić hasełka i poczuć się „wielkim”, bo w „wielkiej sprawie” protestuję. Np. że Jarosław K. spał 13 grudnia do południa. A dlaczego nie wspomnieć, że tego samego dnia spali do południa tak znamienici obrońcy demokracji, jak Włodzimierz C. (dziś nawołuje do strajku sędziów) czy Aleksander K. (bojący się dyktatury, bo zapomniał swój maślany wzrok wbity w ciemne okulary na ekranie telewizyjnym).

Być może więc ci Trzej wcale nie wyruszyli w drogę otwarcie i przy wtórze triumfalnych piszczałek, ale gnani obelżywymi uwagami tłumu – gawiedzi, co wszystko łyka, bo to daje łatwe samozaspokojenie. Ale ruszyli.

Miejsce – można powiedzieć – właściwe

Wiersz T.S. Eliota, który jest kanwą moich dzisiejszych przemyśleń, doprowadził Mędrców do spotkania z Prawdą, ale rozpiętą między Narodzinami a Śmiercią. Na pozór wydawać by się mogło to dziwne, ponieważ przyzwyczajeni jesteśmy do landszaftów spolegliwych, łagodzących obyczaje i sumienia. Osobiście nie lubię kościelnych szopek „zaangażowanych”, jak choćby ta z hiszpańskiego kościoła, która zamiast o Betlejem, głosi o „uchodźcach”. Ale równie mocno drażni mnie ckliwość watowego śniegu i kolorki figurek jakby świeżo od kosmetyczki. Droga bowiem sprawia, że człowiek nie staje przed Prawdą świeżutko spod prysznica, ale ubrudzony i sterany trudem. I w gruncie rzeczy trud ten nie jest wyprawą kilometrami liczoną, ale zdzieraniem zasłon, by rzeczywistość ujrzeć taką, jaką jest. To boli. Zdziera się bowiem nie tyle zasłony zapuszczone w oknach, ale własną skórę przyzwyczajenia i mniemań. To, co jest Prawdą, może okazać się całkiem inne, niż sobie wyobrażaliśmy. Tak jak Dziecię biedaków w stajni poza pałacami. Ta Prawda okazuje, że byliśmy zwodzeni, ale dlatego, że sami daliśmy się zwodzić. Medialnie zorganizowany świat stanowi tylko usprawiedliwienie dla naszej łatwowiernej przyjemności. Tak jak z pułkownikiem Krzysztofem D., który zamknął się w pokoiku z herbem FSB zamiast polskim godłem, i wydzwaniał po redakcjach, że gwałcą demokrację i inne tego typu rzeczy. W. Sumliński dość dokładnie opisał jego karierę po 1997 r., jak to z kierowcy stał się nagle kandydatem na generała. To jakby historia pucybuta, który osiągnął wyżyny miliarderów. Zresztą dla wielu z nas jak potwarz brzmią słowa, że w 1989 r. wcale nie wygraliśmy wolności, a tylko zmianę dekoracji, którą i tak przygotowywano już od początku lat 80. Być może sami wolimy sytuację, w której nie tyle nasze zdolności i umiejętności decydują o zdobyczach życiowych, co raczej znajomość ze stryjecznym bratem wuja z drugiego małżeństwa ciotki żony, który akurat przypadkowo zajmuje obecne stanowisko. Być może trudno uznać nam, że nie my naszymi głosami wyborczymi ustanawiamy rzeczywistość, ale kto inny pociąga za sznurki i jest demiurgiem także naszego losu. Prawda jest bolesna przede wszystkim przez to, że odziera nas z naszych złudzeń i mniemań. Ale jest Prawdą, dlatego jest cenna. Tak cenna, by oddać za nią „złoto, kadzidło i mirrę”. Tylko ona jest ciekawa i za nią warto oddawać życie.

W tym dawnym obrządku jakoś nam nieswojo

Ostatni etap to powrót. Nie pozostali w judzkiej krainie, ale z powrotem udali się w rodzinne strony. To było chyba najtrudniejsze. Platon w micie jaskini zawarł doskonały opis trudności, jakie stają przed tymi, którzy widzieli słońce i chcą o tym mówić innym. Tylko, że oni cienie ukochali i z tym jest im dobrze. Rewolucja, ewolucja czy może coś innego? Nie wiem. Jedno nie ulega wątpliwości – wierność temu, co jest Prawdą. Nigdy o nich już nie usłyszeliśmy. Być może to jest właśnie owa cena, jaką trzeba zapłacić za wierność. Jak memento brzmią słowa E. Bryla: „I chociaż nikt z nas nie ma tej siły olbrzyma, to do pełzania już nie ma powrotu i my musimy lecieć. Choć tak bardzo bolą skrzydła, chociaż przed nami ciemność i zmęczenie. Bo inaczej nam pełzać nawet nie pozwolą, a nasza mowa zmieni się w milczenie.” Także wśród tłumu zapatrzonego w swe bóstwa.

Ks. Jacek Świątek