W ramionach nieświadomości
Objawem działań związanych z nieświadomością (przez niektórych nazywaną podświadomością) są m.in. marzenia senne, objawy nerwicowe (lęki, natręctwa), przejęzyczenia lub czynności pomyłkowe. Cóż, gdy w latach młodości studiowałem historię filozofii, do wynurzeń urodzonego na Morawach austriackiego myśliciela odnosiłem się dość sceptycznie, być może biorąc pod uwagę niedostatki w materiale uzasadniającym jego przemyślenia.
Jednakże dzisiaj, obserwując działania osób związanych z różnymi grupami protestującymi przeciwko rządom w Polsce, dochodzę do wniosku, że było coś na rzeczy w jego przemyśleniach.
Drzewa bez korzenia, dom bez fundamentu
John Steinbeck, pisarz umiejący pisać o własnej tożsamości w czasach odchodzenia przez amerykańską elitę literacko-uniwersytecką od własnych korzeni, dość obcesowo twierdził, że wiary w ludzkiej populacji nie znajdują trzy rzeczy: to, co prawdziwe, bardzo prawdopodobne oraz logiczne. Nie jest to zbytnio dziwne. Logika oraz uznawanie prawdy niesie ze sobą ogromne brzemię realizmu. Termin dzisiaj bardziej opisujący jakieś formy sprytu i instynktu aniżeli racjonalne i mocne poznanie tego, co prawdziwe, gdyż za realistę uznajemy pragmatycznego gracza na arenie życia. Coś na kształt ranczowego Czerepacha, który ponoć opanował wszystkie sposoby manipulowania ludźmi. Ot, prosty przykład w naszej rzeczywistości społecznej: od dłuższego czasu wbijana jest nam w mózg teza, iż zwycięzcy ostatnich wyborów doszli do władzy dlatego, że oszukali ludzi. Z ust wielu prominentnych działaczy byłej władzy płyną oskarżenia o kłamstwo jako akt założycielski dzisiejszej formacji rządzącej. Gdy jednak próbuje się od nich otrzymać odpowiedź na proste pytanie: gdzie owo kłamstwo się znajduje, wówczas albo milkną, albo zaczynają festiwal inwektyw, albo znacząco mrugają oczkiem jak w reklamie piwa bezalkoholowego. Ta narracja niepamięci o przeszłych rządach zaczęła się zresztą dużo wcześniej, gdy dzień po wyborach na łamach prasy i w telewizyjnych programach rozpoczęto rozliczanie PiS-u z… niezrealizowanych obietnic wyborczych. Jest to dość łatwa narracja, gdyż niczego bardziej w przestrzeni publicznej, jak zresztą w życiu prywatnym również, nie lubimy od kłamstwa. Tylko że w tym przypadku mamy do czynienia z najbardziej idiotyczną sytuacją, a mianowicie dzięki wmawianiu, iż dzisiejsi włodarze okłamali, otrzymujemy obraz rzeczywistości właśnie zakłamany. W jakimś komentarzu do internetowych wiadomości przeczytałem wpis użytkownika sieci, który twierdził, że za poprzedników nie trzeba było wychodzić na ulicę w manifestacjach, ponieważ nie było takiej potrzeby. Czyżby już zapomniano ilość marszy protestacyjnych w różnych sprawach (od socjalnych po radiomaryjne)? Czy już z pamięci wyrzuciliśmy pohańbienie inaczej oceniających rzeczywistość, mających inne zdanie lub inną receptę na poszczególne rozwiązania społeczne? Czy nie mamy do czynienia z tym, o czym dość ładnie śpiewała Anna Szałapak: „Zaklinanie, czarowanie, dotykanie, wytwarzanie tego bytu człowieczego”? Brak logiki buduje „rzeczywistość aprawdziwą”, w której dzięki odejściu od prawdy można wytwarzać fantasmagorię.
Gdzie kończy się logika, zaczyna się Kongo
Nad wyraz śmiesznie, ale i dość tragicznie widać to chociażby na przykładzie pewnej części publicystów czy dziennikarzy. Ze sporą dawką tandety, żegnając się z widzami Tomasz Lis oświadczył, że demokracja i wolność nie są dane raz na zawsze, ale niech nie martwią się ci, którzy byli jego fanami, bo… one jeszcze wrócą. Postarajmy się pokrótce zanalizować tę jego wypowiedź: mając możliwość przez ostatnie miesiące w publicznej telewizji wyrażać swoją opinię, mając otwarte drzwi do wszystkich pozostałych stacji telewizyjnych, mając możliwość nieskrępowanego wypowiadania się w rozgłośniach radiowych, będąc redaktorem jednego z większych tytułów prasowych, publikując na internetowych stronach oraz nieskrępowanie tweetując, twierdzi iż… krępuje się jego wolność wypowiedzi i zabiera się mu możliwość w demokratycznej rzeczywistości wypowiadania czegokolwiek na co akurat ma ochotę. Co więcej, mówi to człowiek, który wraz z innym „dziennikarzem” w niewybredny sposób odnosił się do zdania chociażby Anny Kalczyńskiej, i to tylko dlatego, że… miała od nich inne zdanie (bez jakiejkolwiek próby dyskusji). Zresztą pojawienie się wręcz rzeki inwektyw w wypowiedziach przeciwników obecnej władzy, ocierającej się o bagno (np. pani Janda śledząca dzieje klimakterium posłanki Pawłowicz), zaczyna powoli przypominać dżunglę, czyli teren dzikich zachowań, w których nic się nie liczy, poza możliwością pobicia czy nawet zabicia przeciwnika. Sposób się nie liczy, ważny jest efekt. Krzyczy się na przykład, że w wyniku wprowadzenia podatku bankowego koszty tej daniny przerzucone będą na klienta. Jako przykład podaje się jeden z polskich banków, który już to uczynił. Ale pomija się dwa fakty: po pierwsze wyjaśnienie samego banku, iż podwyżka została zapowiedziana już w grudniu (zaświadczam, bo jako klient tegoż podpisywałem zmiany w regulaminie) oraz to, że ponad rok wcześniej prasa rozpisywała się, iż prezes tegoż banku zachował swoje stanowisko dzięki interwencji… Ewy Kopacz.
Nieistniejące w milczeniu (?) narasta
Obraz dzisiejszego ataku na sprawujących władzę przypomina jako żywo wydarzenia z 2007 r., gdy Donald Tusk ogłosił krucjatę nieposłuszeństwa obywatelskiego. Wykorzystując dość sprawnie pewną ideę, zupełnie abstrahując od jej korzeni, uczynił z niej oręż do własnej kampanii wyborczej. Niosła go i jego formację wówczas wytworzona sztucznie fala. Gdy po ośmiu latach część z popierających go w tamtym czasie celebrytów zaczęła odeń odchodzić, jak mantrę powtarzali frazę, iż byli nieświadomi tego, co przez dwie kadencje stało się w naszym kraju, i że są rozczarowani. Problem w tym, że to ich działalność wytworzyła falę nieświadomości wśród pozostałej części społeczeństwa. Więc może, słuchając łkających dzisiaj nad upadkiem wolności i demokracji, warto wspomnieć to jako memento? Bo w nieświadomości można wiele złego popełnić, a nawet samemu dokonać własnej destrukcji.
Ks. Jacek Świątek