Komentarze
Źródło: PIXABAY
Źródło: PIXABAY

Meandry mózgopustkowia

Tadeusz Borowski w Pieśni twierdził, iż pozostałością po ludzkich poczynaniach XX w. będzie tylko złom żelazny i głuchy, drwiący śmiech pokoleń.

Nie wchodząc w interpretacje i polemiki związane z tezą tegoż autora, zadałem sobie pytanie, jakie pozostałości po dzisiejszych czasach będą stanowić kanwę debat rozpalających archeologów za tysiąc lat. Oczywiście jeśli takie nastąpią, gdyż nie brakuje współcześnie tych, którzy wieszczą rychłą apokalipsę zarówno w wymiarze przyrodniczym, jak i teologicznym. Cóż, odpowiedź na moje pytanie bardziej nadaje się na seans u wróżki czy jasnowidza. Przyszłość nie jest bowiem tak łatwo wyliczalna, jak byśmy tego chcieli. W gruncie rzeczy stawianie pytań o przyszłość jest najczęściej (i tak zapewne jest w moim przypadku) próbą zawoalowanej oceny teraźniejszości.

Nikt jednak nie zaprzeczy, że podstawową informacją o naszych czasach będzie wskazywanie na rozwój komunikacji internetowej i jej pokrewnych. Dominacja tego typu „połączeń” pomiędzy osobnikami gatunku homo sapiens jest dzisiaj niezaprzeczalna. Doświadcza jej każdy kierujący pojazdem mechanicznym, gdy próbuje przedrzeć się przez miejskie ulice w godzinach szczytu. I nie chodzi tylko o nawigacje samochodowe, ile raczej o pieszych zapatrzonych w ekraniki swoich smartfonów, którzy ochoczo wchodzą pod koła nadjeżdżających pojazdów, za bardziej prawdziwą uznając to, co wyświetla im urządzenie, niż przaśne prawa fizyki Newtonowskiej. I nawet jeśli dzisiaj wyśmiewamy te zachowania i im pokrewne, to nikt nie powie, że nie korzysta z „dobrodziejstw” informatyzacji społeczeństwa. Zresztą jest z nią tak samo, jak z każdym narzędziem. W końcu młotek w dłoniach psychopaty staje się narzędziem zagłady, choć na co dzień jest niepozornym towarzyszem naszych domowych poczynań majsterkowiczowskich.

Głodny tłum cyrkowych zabaw

Szybkość przekazu i pozyskiwania informacji w sieci internetowej jest zdaniem wielu współczesnych elementem obrony wolności człowieka w poznawaniu świata i podejmowaniu własnych decyzji. Tym, co najbardziej krępuje ludzką wolność, jest po prostu brak dostępu do informacji. To prawda, sieć internetowa pozwala zamieszczać każdy przekaz bez cenzury. Tak przynajmniej jeszcze niedawno było. Rozwija się bowiem już cały nurt poczynań czynników władz przeróżnych mających na celu kontrolę tego wymiaru naszej aktywności. Lecz moim zdaniem nie tyle z możliwościami cenzurowania internetu, ile raczej z tą wolnością jest mały kłopot. Równie ważnym dla ludzkich poczynań i podejmowanych decyzji staje się nie tylko dostęp do informacji, ale także możliwość ich weryfikacji, i to weryfikacji prowadzącej do odkrycia prawdy. Nie każda informacja jest cenna, gdyż jej wartość mierzy się prawdą. Tymczasem wielokrotnie jesteśmy przekonywani, że wystarczy porównać doniesienia na jakiś temat u różnych autorów, aby móc wydobyć jakieś ziarno prawdy. Pomijam teoretyczną możliwość obalenia tej tezy, ale zauważyć należy, iż jej zasadniczym założeniem, swoistą przesłanką ukrytą jest twierdzenie, że każdy czerpiący z internetowych zasobów to istota doskonale używająca rozumu. Jednakże tylko pobieżna kwerenda internetowych wypowiedzi na forach, i to nie w kontekście „kultury słowa i umysłu”, wskazuje na zasadniczą mylność takiego założenia. Gros wypowiedzi na forach sprowadza się do sporów ideologicznych w najgorszym wymiarze, bo w wymiarze anihilacji przeciwnika za wszelką cenę. Także za cenę głupoty.

Pariasów wiara

Wystarczy przyjrzeć się pobieżnie internetowym komentarzom dotyczącym kilkugodzinnej wizyty papieża Franciszka I na dotkniętej tsunami migracyjnym greckiej wyspie Lesbos. Pomijam przy tym moje własne zdanie w sprawie uchodźców i tzw. „uchodźców”, które wyraziłem ponad rok temu, a które w obliczu różnych wydarzeń (i tych w Brukseli, i tych w Kolonii) podtrzymuję w całej rozciągłości. Wracając jednak do wspomnianej wizyty – w zależności od portalu i jego ideologicznych założeń oceny podjętego przez papieża działania – oscylowały pomiędzy pieniami zachwytu i pomrukami potępienia. Cóż, każdy widzi to, co chce. Jednakże w ferworze dyskusyjnym najciekawsze były argumenty popierające głoszone tezy. Pierwszy przykład: jedna z internautek (tak wynikało z nicka) twierdziła, iż 80% ofiar terrorystów to… sami muzułmanie. Tezę tę powtarzała w swoich wypowiedziach jak mantrę. Tylko skąd u niej to wyliczenie? Z jakich raportów czy badań statystycznych? Tego nikt się nie dowiedział. Jak również nie dowiedział się nikt, co uważa ona za działania terrorystyczne, jaki obszar uznaje za zonę takich działań etc. Sama liczba procentów miała robić wrażenie. Jest jednak mała wątpliwość. Jeżeli przyjmie się, iż rocznie ginie tylko za wiarę (a więc odpadają np. zamachy takie, jak w Brukseli) 150 do 170 tys. chrześcijan (liczba wykazywana w raportach takich organizacji, jak np. Pomoc Kościołowi w Potrzebie, Voice of the Martyrs, ICC, Release International, World Evangelical Alliance, Human Rights Commission ONZ, Waszyngtońskie Centrum Wolności Religijnej, Ontario Consultants on Religious Tolerance), należałoby przyjąć, że w tym samym okresie za wiarę zamęczonych zostało od 600 do 680 tys. muzułmanów. Jest to cokolwiek dziwne, bo nic nie mówią o tym żadne raporty, nawet te, które są niechętne wyznawcom Jezusa Chrystusa. Inny przykład: internauta pokrzykuje na krytyków działania papieża Franciszka I, wskazując na aspekt nieomylności następcy św. Piotra. Być może właśnie brak rzetelnej informacji sprawił, iż ów użytkownik sieci nie umie rozróżnić domeny owej nieomylności (bo wówczas negacją jej byłaby każda pomyłka w wybieraniu numery telefonu przez papieża lub zapomnienie o dopięciu jednego guzika u sutanny). Zresztą na tej podstawie powinien przyjąć za nieomylne również wygłoszone w Ratyzbonie słowa Benedykta XVI. I wówczas znalazłby się w niezłej konfuzji.

Nad nami noc

Nie piszę tych słów po to, by krytycznie odnosić się do działań papieskich. Ocena ich winna wynikać z prawdziwych przesłanek, a te zawierają także element wewnętrznych przeżyć papieża Franciszka I, do których nie mam dostępu. Tym, co najbardziej przeraża mnie w komentarzach (wspomnianych i przemilczanych przeze mnie), to diagnoza niektórych użytkowników internetu. Dość dosadnie można przedstawić słowami jednego z polskich satyryków: „w oczach bezbrzeżna tęsknota za rozumem”. I to jest powodem, dla którego nie do końca wierzę w rozwijający człowieka kontakt poprzez współczesne media społecznościowe. Wcześniej czy później zamiast progresu kończyć będziemy na głupawych challengingach, wśród których polewanie głowy lodowatą wodą wcale nie przyniesie otrzeźwienia. Gdyż nawet hektolitry wody nie otrzeźwią pustki.

Ks. Jacek Świątek