Gdy Jezus powołuje dziecko…
Rozmowy z mamami kapłanów przyniosły mi wiele wzruszeń. Bardzo się ucieszyłam, gdy zgodziły się otworzyć i opowiedzieć o sobie. Nie wiedziałam, że będą to tak piękne chwile. Najpierw rozmawiałam z panią Barbarą Komoszyńską. - Gdy syn idzie do seminarium, wszystko zaczyna się zmieniać. Od początku mieliśmy świadomość, że oddajemy nasze najstarsze dziecko Panu Bogu. Modliliśmy się, by syn dobrze rozeznał powołanie. Teraz prosimy, by w nim wytrwał - przyznaje.
– Zawsze może liczyć na nasze modlitewne wsparcie. Omadalmy każdy jego wyjazd i przedsięwzięcie, w którym bierze udział. Modlę się za niego każdego dnia. Przed Bogiem pamiętamy też o innych kapłanach – opowiada pani Basia. To ona pierwsza dowiedziała się o planach syna. Przyznaje, że trochę się tego spodziewała. – Wiedziałam, że codziennie uczestniczy w Mszy św. i czyta Pismo Święte. Kiedy przyszedł do mnie i powiedział, że idzie do seminarium, byłam nieco zaskoczona, ale czułam też radość i dumę. Jego kursowi koledzy stali się dla nas jak własne dzieci. Mówią do nas: „mamo” i „tato”. My nazywamy ich swoimi synami. Często do nas wpadają, z czego bardzo się cieszymy – podkreśla mama ks. Marcina Komoszyńskiego.
Jak po ogień
Pani Basia zaznacza, że syn zawsze może liczyć na wsparcie rodziców i rodzeństwa. Często są to zwykłe, codzienne sprawy, np. pomoc przy sprzątaniu, upieczenie imieninowego ciasta. – Cieszymy się, gdy nas odwiedza, choć zwykle wpada do domu jak po ogień. Kiedy organizujemy rodzinne uroczystości, staramy się tak dobierać terminy, by mógł być z nami. Zawsze powtarza mi, bym się o niego nie martwiła i skupiła się na pozostałych dzieciach – mówi moja rozmówczyni, podkreślając, że jeśli Pan Jezus powołuje z domu dziecko, to sam przychodzi w jego miejsce. ...
Agnieszka Wawryniuk