Wymuszone przysięgi i zajście w katedrze janowskiej
Tomasz Siemiradzki, uczeń miejscowego gimnazjum, wspominał: Dała się zauważyć jakaś dziwna bieganina w pokoju nauczycielskim, a dyrektor Ponomarow był jakiś zmieszany, wystraszony i rzucał na boki dziwne spojrzenia. Dopiero po pewnym czasie szkołę obiegła hiobowa wieść cara ubili…. Miny braci Moskali były bardzo rzadkie… Miałem wrażenie, jakby się czegoś obawiali, czegoś oczekiwali i czuli się w ogóle bardzo niedobrze….
W Warszawie, po otrzymaniu wiadomości o śmierci, natychmiast przerwano przedstawienie w Teatrze Wielkim. Jak zapisał ks. J. Pruszkowski: „Wieść o zabójstwie monarchy została ogłoszona wszędzie, rozkazano unitom, aby w prawosławnych cerkwiach zebrali się na modlitwę za jego duszę. Lecz wszyscy unici poszli do kościołów katolickich, aby w pokorze swojego ducha uczcić potęgę i sprawiedliwość Bożą”. Podobnie świadczył wspomniany T. Siemiradzki: „(…) wszyscy prawosławni poszli do cerkwi modlić się za zmarłego, a katecheta ks. Brzozowski poprowadził swoich do kościoła. Wszyscy myśleli – kara Boża”.
Tak sądzono na Podlasiu, bo w Warszawie późniejszy historyk literatury i pisarz F. Hoesick wspominał swój szczery płacz na wieść o śmierci monarchy. Powstały trudności z ustalaniem delegacji na pogrzeb do Petersburga. W Warszawie nawet młodzież uniwersytecka, mimo niechętnej postawy większości, wysłała nad Newę reprezentację z wieńcem. Natomiast na Podlasiu z wielką trudnością wyszukiwano opłacanych.
Jeszcze poważniejsze problemy zaistniały pod koniec marca 1881 r. z okazji wstąpienia na tron następnego władcy – Aleksandra III. Kazano bowiem niemal wszystkim składać przysięgę wierności nowemu carowi. W miastach powiatowych Podlasia księża przez dwa tygodnie zmuszeni byli przyjmować przysięgi codziennie, czasem dwa i więcej razy na dzień, od urzędników gminnych, sądowych, sołtysów i ich pomocników wyznania katolickiego. Kościoły stały otwarte przez cały dzień; był to bowiem czas spowiedzi wielkanocnej. Po odczytaniu roty przysięgi lud klękał rzędami wzdłuż kościoła, a kapłan, wziąwszy krzyż, przechodził między rzędami, podając go wiernym do ucałowania. Wójtowie z pisarzami siadali przy drzwiach kościoła i zapisywali tych, którzy złożyli przysięgę. Okazało się, że unici stawali gromadnie w świątyniach katolickich, o przysięganiu w cerkwiach prawosławnych nie chcąc nawet słyszeć. Zirytowani naczelnicy tłumaczyli unitom, że katolickie przysięgi złożone w kościołach nie obowiązują ich, jako że są prawosławni, więc muszą przysięgać jeszcze raz w cerkwiach przed popem. Władze powiatowe wzywały upartych unitów ze wsi do miast po raz drugi i trzeci, a ci przybywali pieszo i na furmankach, ale oświadczali, że drugi raz przysięgać nie będą.
Do słynnego incydentu doszło w dawnej stolicy diecezji – w Janowie Podlaskim, gdzie wielką odwagą wykazał się proboszcz i jednocześnie dziekan ks. J. Pruszkowski. Jego relacji zawdzięczamy opis tych wydarzeń. Na początku kwietnia 1881 r. do katedry w Janowie przybyło przeszło 2 tys. ludu unickiego, który jeszcze nie złożył homagialnej przysięgi. Na 10.00 była wyznaczona przysięga urzędników gminnych i oficjalistów z państwowej stadniny koni. Punktualnie o tej godzinie zarządzający rządowym stadem gen. Sievers zajął ze swymi urzędnikami boczne miejsce po stronie od prezbiterium, a z drugiej strony stanął naczelnik powiatu ze swymi współpracownikami. Między nimi wysznurował się rząd strażników trzymających odstawione od siebie łokcie rąk, tak aby wypełnić sobą przestrzeń od jednej do drugiej linii. Chciano urzędownie pokazać ludowi unickiemu w kościele, że tylko ci składają przysięgę, którzy są przy stoliku z krzyżem w obrębie urzędowego kordonu. Dziekan, domyślając się, o co chodzi, kazał również unitom wznieść rękę i powtarzać słowa przysięgi. Gdy po przeczytanym słowie strażnicy opuścili ręce i tym sposobem odsłonili wolną przestrzeń, lud unicki natychmiast przeszedł między strażnikami i złączył się z tymi, którzy stali przy krzyżu. Strażnicy, widząc to, jak szaleni rzucili się na unitów i – chwytając ich za ręce, kołnierz i piersi – chcieli siłą wypchnąć z powrotem na dawne miejsce. Mimo ich przewagi lud nie dał się ruszyć od krzyża. W kościele powstał nieopisany zamęt i hałas, silna kotłowanina, ale tylko na kilka chwil, bowiem dziekan szybko zapanował nad sytuacją i z całych sił zawołał: „Strażnicy! Jeśli lud przysięga wierność tronowi, to za to chcecie go prześladować, znęcać się nad nim, pogańskim zachowaniem w świątyni bić go, szarpać, popychać, przerywać mu świętą czynność. Czy to nie zbrodnia przed Bogiem, czy to nie najwyższy stopień ubliżenia waszemu monarsze, jego prawom i stróżom praw jego… Gdy najwyższym moim Panem tu, w kościele, jest Jezus Chrystus, a ja, jego pokorny sługa broniący czci Bożej i spokojności tej świątyni, w imię więc Jezusa Chrystusa wzywam was, strażnicy, abyście natychmiast z kościoła poszli precz! Ty zaś, ludu Boży, świątobliwy, a wierny swojemu monarsze, mów za mną słowa przysięgi, która cię zobowiązuje względem nowego cesarza!”. O dziwo! Strażnicy, nie oglądając się na naczelnika i generała, w jednej chwili wynieśli się z kościoła. W czasie całowania przez lud krzyża podanego przez kapłana, będącego w istocie przysięgą wierności Chrystusowi, gen. Sievers i naczelnik powiatu z urzędnikami stali, milcząc, na swoich miejscach. Zgromienie strażników w obecności dostojników było przecież zgromieniem w kościele – wobec rzesz ludu – samych najwyższych wielkorządców i ich antychrześcijańskiego systemu. Wkrótce władze rosyjskie usunęły dziekana Pruszkowskiego z Janowa Podlaskiego.
Józef Geresz