Wojna o słowa
Język jest nie tylko środkiem komunikacji - stanowi ważny instrument wojennej strategii. Nie trzeba już dziś wytaczać armat, burzyć współczesnych „bastylii”, aby zmienić istniejący porządek. Wystarczy podmienić znaczenie słów. Usunąć te, które kojarzyły się ze starą (konserwatywną, chrześcijańską itp.) wizją świata, ewentualnie nadać im nowy sens lub umieścić w innym kontekście, tak by już nic nie znaczyły.
Nafaszerować język dwuznacznościami, sprzecznościami, nowymi znaczeniami – wedle zasady, iż każdy ma swoją prawdę. To wystarczy, aby położyć fundamenty pod nową rzeczywistość.
„Tylko” słowa?
Co się wtedy stanie? – pyta Marguerite A. Peeters w swojej książce „Nowa etyka”. Wychodzące z obiegu słowa pozostawiają pustkę w świadomości, a ta pozwala natychmiast naszpikować ludzki umysł nowymi pojęciami – włożyć nową treść, umeblować „fałszywkami”, wypełnić sterowanymi emocjami, tworząc jednocześnie ściśle określone pole interpretacji. Klasycznym przykładem zjawiska jest (znany nam już od lat 90 ubiegłego wieku) sposób mówienia o aborcji. Wg zwolenników politycznej poprawności to „tylko” zabieg, eksterminacja płodu – nic więcej. Absolutnie nie do przyjęcia w lewicowych kręgach są takie określenia, jak „zabicie dziecka nienarodzonego dziecko”, zabójstwo, morderstwo. Powtarzanie ich nieodmiennie wywołuje gwałtowne protesty. Zdarzało się, iż za użycie któregoś z tych sformułowań wytaczane były procesy sądowe kończące się wyrokami skazującymi. Absurd? Nie. Chodzi o dehumanizację nienarodzonej osoby, zakwalifikowanie jej do świata rzeczy. ...
Ks. Paweł Siedlanowski